Nieoczekiwany gość – historia jednej nocy, która zmieniła wszystko
— Krzysiek, słyszałeś to? — szepnęłam, siedząc na kanapie w naszym nowym mieszkaniu. Była druga w nocy, a ja nie mogłam zasnąć. Krzysztof przewrócił się na drugi bok i mruknął coś niezrozumiałego. Znowu usłyszałam szelest, jakby ktoś przesuwał coś po podłodze w przedpokoju. Serce zaczęło mi walić. Przecież zamknęliśmy drzwi na dwa zamki, a okna były szczelnie zamknięte. Wstałam powoli, starając się nie robić hałasu. Krzysztof podniósł się nagle, widząc mój wyraz twarzy.
— Co się dzieje? — zapytał już bardziej przytomnie.
— Ktoś jest w przedpokoju — wyszeptałam.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w ciszy, aż w końcu Krzysztof wstał i chwycił za ciężką latarkę, którą trzymaliśmy przy drzwiach. Ruszył ostrożnie w stronę przedpokoju, a ja tuż za nim, z telefonem w ręku gotowa do wybrania numeru alarmowego. Wtedy usłyszeliśmy cichy płacz.
To nie był głos dorosłego człowieka. To był płacz dziecka.
Zamarliśmy oboje. Przez głowę przeszła mi fala wspomnień z dzieciństwa, kiedy babcia ostrzegała mnie przed duchami i niespodziewanymi gośćmi. Ale to nie był duch. To był ktoś bardzo realny.
Krzysztof otworzył drzwi do przedpokoju i wtedy zobaczyliśmy dziewczynkę, może sześcioletnią, skuloną pod naszym wieszakiem na płaszcze. Miała na sobie cienką kurtkę, była bosa i cała trzęsła się z zimna.
— Kim jesteś? — zapytałam łagodnie, klękając przy niej.
Dziewczynka spojrzała na mnie wielkimi, przestraszonymi oczami i przez chwilę milczała. Potem wyszeptała:
— Zgubiłam się…
Krzysztof spojrzał na mnie pytająco. W głowie miałam mętlik: jakim cudem dziecko znalazło się w naszym zamkniętym mieszkaniu? Czy ktoś ją tu podrzucił? Czy to jakiś żart? A może…
— Jak masz na imię? — zapytałam cicho.
— Zosia — odpowiedziała dziewczynka i zaczęła płakać jeszcze głośniej.
Zabraliśmy ją do kuchni, okryliśmy kocem i daliśmy ciepłe mleko. Próbowałam zadzwonić na policję, ale Krzysztof powstrzymał mnie gestem.
— Poczekaj chwilę. Może najpierw spróbujemy dowiedzieć się czegoś więcej — powiedział szeptem.
Zosia nie chciała mówić o rodzicach. Powtarzała tylko, że „mama śpi” i „nie wolno jej budzić”. Z każdą minutą narastało we mnie przerażenie. Próbowałam przypomnieć sobie, czy widziałam ją wcześniej na podwórku albo w okolicy, ale twarz była mi całkiem obca.
Wtedy zadzwonił domofon. Było już po trzeciej nad ranem. Krzysztof spojrzał na mnie z niepokojem i podszedł do słuchawki.
— Halo?
Po drugiej stronie odezwał się męski głos:
— Przepraszam… czy jest u państwa moja córka? Zosia?
Serce mi zamarło. Krzysztof spojrzał na mnie pytająco, a ja skinęłam głową. Po chwili do mieszkania wszedł mężczyzna około czterdziestki, z podkrążonymi oczami i drżącymi dłońmi. Zosia rzuciła mu się na szyję i zaczęła płakać jeszcze głośniej.
— Przepraszam… — zaczął mężczyzna — Moja żona… ona…
Zaciął się, a potem usiadł ciężko na krześle. Zosia tuliła się do niego kurczowo.
— Moja żona od kilku miesięcy jest bardzo chora. Dziś wieczorem straciła przytomność. Zosia wybiegła z domu, bo się przestraszyła… Mieszkamy piętro wyżej. Drzwi do piwnicy były otwarte… chyba pomyliła mieszkania…
Poczułam ulgę, ale też ogromny smutek. Przez chwilę wyobraziłam sobie siebie na miejscu tej kobiety – młodej matki, która nie może opiekować się własnym dzieckiem. Spojrzałam na Krzysztofa i zobaczyłam w jego oczach to samo przerażenie i współczucie.
Mężczyzna przeprosił nas jeszcze raz i zabrał Zosię do siebie. Zostaliśmy sami w kuchni, patrząc na siebie w milczeniu.
— Kinga… — zaczął Krzysztof — Myślisz czasem o tym, jakby to było mieć dziecko?
Zaskoczył mnie tym pytaniem. Do tej pory unikaliśmy tego tematu – byliśmy świeżo po ślubie, chcieliśmy nacieszyć się sobą, podróżować, korzystać z życia. Ale tej nocy coś się we mnie zmieniło.
Nie mogłam zasnąć do rana. Wpatrywałam się w sufit i myślałam o Zosi, o jej matce i o tym, jak kruche jest nasze szczęście. Przypomniały mi się słowa mojej babci: „Nigdy nie wiesz, co cię spotka za drzwiami własnego domu”.
Następnego dnia spotkałam Zosię na klatce schodowej. Uśmiechnęła się do mnie nieśmiało i pomachała ręką. Jej ojciec podszedł do mnie i podziękował jeszcze raz za pomoc.
Przez kolejne dni nie mogłam przestać myśleć o tej nocy. Nasze mieszkanie już nigdy nie wydawało mi się tak bezpieczne jak wcześniej – ale też nigdy nie czułam się tak potrzebna komuś innemu.
Wieczorem usiedliśmy z Krzysztofem przy stole i długo rozmawialiśmy o przyszłości. O tym, czego się boimy i czego pragniemy najbardziej na świecie.
Czasem jedna noc wystarczy, żeby przewartościować całe życie. Czy jesteśmy gotowi na to, co może przynieść jutro? Czy potrafimy otworzyć serca na cudze cierpienie – nawet jeśli sami nie jesteśmy jeszcze gotowi na własne?