Noc, kiedy straciłam Zosię: Wyznania babci rozdartej między winą a przebaczeniem

– Helena, czy ty naprawdę nie słyszysz, jak ona kaszle?! – głos mojej córki, Magdy, rozbrzmiewał w kuchni jak dzwon. Stałam przy zlewie, z dłonią zaciśniętą na kubku herbaty. Zosia, moja ukochana wnuczka, leżała na kanapie w salonie, blada i spocona.

To była ta noc. Noc, która podzieliła moje życie na „przed” i „po”.

Zosia miała wtedy siedem lat. Magda zostawiła ją u mnie na weekend – miała wyjazd służbowy do Warszawy. Zawsze powtarzała, że tylko mi ufa. Że tylko ja wiem, jak Zosię utulić do snu, jak zrobić jej ulubioną kaszę mannę z malinami. Tego wieczoru Zosia była trochę osowiała, ale dzieci przecież czasem tak mają. Przynajmniej tak sobie tłumaczyłam.

– Babciu, boli mnie brzuszek – powiedziała cicho, kiedy kładłam ją spać.
– To pewnie przez te lody po obiedzie – uśmiechnęłam się, głaszcząc ją po włosach. – Rano będzie lepiej.

Nie było lepiej. O drugiej w nocy obudził mnie jej płacz. Miała gorączkę, była rozpalona jak piec. W panice szukałam termometru, potem syropu przeciwgorączkowego. W głowie miałam tylko jedno: nie dzwonić do Magdy, nie robić paniki. Przecież dam sobie radę.

Ale gorączka nie spadała. Zosia zaczęła majaczyć. Wtedy zadzwoniłam po pogotowie.

W szpitalu lekarze zabrali ją natychmiast na oddział. Słyszałam tylko urywki rozmów: „sepsa”, „stan ciężki”, „trzeba czekać”.

Magda przyjechała rano. Wpadła na oddział jak burza.
– Jak mogłaś nie zadzwonić wcześniej?! – krzyczała przez łzy. – To twoja wina! Gdybyś zareagowała szybciej…

Nie miałam siły się bronić. Stałam pod ścianą i czułam, jak świat mi się wali.

Zosia przeżyła, ale przez kilka dni była między życiem a śmiercią. Lekarze mówili potem, że każda godzina była na wagę złota.

Po tym wszystkim Magda przestała ze mną rozmawiać. Przestała przywozić Zosię na weekendy. Wnuczka patrzyła na mnie przez szybę samochodu z oczami pełnymi tęsknoty i niezrozumienia.

Przez wiele miesięcy żyłam w poczuciu winy. Każdego ranka budziłam się z myślą: „To ja zawiodłam”. Przestałam piec ciasta, przestałam chodzić na spacery do parku. Sąsiadki pytały:
– Heleno, co się stało? Czemu taka smutna chodzisz?
Nie umiałam odpowiedzieć.

Najgorsze były święta Bożego Narodzenia. Siedziałam sama przy stole, patrząc na puste krzesło Zosi. Wtedy napisałam list do Magdy:
„Córko, wiem, że zawiodłam. Każdego dnia żałuję tej nocy. Ale kocham was ponad wszystko i błagam o wybaczenie.”

Nie odpowiedziała.

Minęły trzy miesiące ciszy. Pewnego dnia usłyszałam dzwonek do drzwi. Otworzyłam – stała tam Zosia z bukietem żonkili.
– Babciu… mama pozwoliła mi cię odwiedzić – powiedziała cicho.
Przytuliłam ją mocno i płakałyśmy obie.

Magda przyszła po nią wieczorem. Stałyśmy naprzeciwko siebie w przedpokoju.
– Mamo… ja też się bałam – wyszeptała nagle Magda. – Bałam się o Zosię… i o ciebie też.

Objęłyśmy się nieporadnie. To nie był jeszcze koniec bólu ani początek przebaczenia – ale był to pierwszy krok.

Dziś Zosia ma już dziesięć lat i znów przyjeżdża do mnie na weekendy. Ale ja już nigdy nie zasypiam spokojnie, gdy jest pod moją opieką. Każdy kaszel budzi we mnie lęk.

Czasem patrzę na Magdę i widzę w jej oczach cień tamtej nocy. Czy kiedykolwiek sobie wybaczę? Czy matka może być pewna siebie po takim błędzie?

Może wy też macie swoje historie winy i przebaczenia? Jak nauczyć się żyć dalej po tym, gdy zawiedliśmy tych, których kochamy najbardziej?