Nowy rozdział: Jak życie z teściową zmieniło moją rodzinę i mnie samą

— Nie tak się robi rosół, Marto! — głos Zofii przeszył ciszę kuchni jak ostrze. Stałam nad garnkiem, próbując nie wylać z siebie łez razem z bulionem. To był trzeci dzień, odkąd moja teściowa zamieszkała z nami po operacji biodra. Trzeci dzień, a ja już miałam ochotę uciec z własnego domu.

— Może chcesz sama dokończyć? — zapytałam, starając się ukryć drżenie w głosie.

— Nie mogę, przecież wiesz — odpowiedziała chłodno, wskazując na kule opierające się o ścianę. — Ale mogłabyś chociaż posłuchać, jak ktoś ci tłumaczy.

Wyszłam z kuchni, zostawiając ją samą z jej krytyką i moją bezsilnością. W salonie mój mąż, Tomek, udawał, że czyta gazetę. Wiedziałam, że słyszał wszystko. Odkąd Zofia do nas przyjechała, nasze życie zamieniło się w pole minowe. Każde słowo mogło wywołać eksplozję.

Wieczorem, kiedy dzieci już spały, usiadłam na kanapie obok Tomka.

— Nie dam rady tak dłużej — powiedziałam cicho. — Ona mnie nie szanuje. Wszystko robię źle.

Tomek westchnął ciężko.

— To tylko na chwilę, Marta. Mama musi dojść do siebie. Spróbuj się nie przejmować.

Łatwo powiedzieć. Każdy dzień był próbą mojej cierpliwości. Zofia komentowała wszystko: jak wychowuję dzieci, jak gotuję, jak sprzątam. Nawet to, jak rozmawiam z Tomkiem. Czułam się jak intruz we własnym domu.

Najgorsze były poranki. Zofia wstawała wcześnie i zaczynała dzień od narzekania.

— Kiedyś to dom był czysty od rana — mówiła głośno, patrząc wymownie na kurz na półce.

— Kiedyś nie pracowałyśmy na dwa etaty — odpowiedziałam pewnego dnia z goryczą.

Spojrzała na mnie ostro.

— Myślisz, że ja nie pracowałam? Wychowałam trzech synów i jeszcze chodziłam do fabryki!

Wtedy po raz pierwszy zobaczyłam w jej oczach coś innego niż chłód — cień zmęczenia i żalu.

Z czasem zaczęłam zauważać drobiazgi. Jak długo patrzy na zdjęcia wnuków, kiedy myśli, że nikt nie widzi. Jak wieczorem cicho płacze w swoim pokoju. Jak bardzo stara się nie być ciężarem, choć jej ciało coraz częściej odmawia posłuszeństwa.

Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy i usłyszałam rozmowę Zofii z moją córką, Hanią.

— Babciu, dlaczego jesteś smutna?

— Bo czasem czuję się niepotrzebna, kochanie — odpowiedziała Zofia łamiącym się głosem.

Stanęłam w drzwiach i poczułam ukłucie winy. Może za bardzo skupiałam się na sobie?

Wieczorem zaparzyłam herbatę i zapukałam do jej pokoju.

— Mogę?

Spojrzała na mnie zaskoczona.

— Chciałam pogadać… Może opowiesz mi, jak to było wychowywać trzech chłopaków?

Zofia uśmiechnęła się po raz pierwszy od tygodni. Przez godzinę słuchałam historii o Tomku i jego braciach: o rozbitych kolanach, pierwszych miłościach i strachu o przyszłość. W jej głosie słyszałam dumę i tęsknotę za czasami, które już nie wrócą.

Od tego wieczoru coś się zmieniło. Zaczęłyśmy rozmawiać częściej. Czasem kłóciłyśmy się o drobiazgi — o sól w zupie czy sposób składania prania — ale coraz częściej śmiałyśmy się razem. Zofia zaczęła opowiadać dzieciom bajki ze swojego dzieciństwa. Hania i Kuba uwielbiali te wieczory.

Pewnego dnia Tomek przyznał mi się szeptem:

— Dziękuję ci, że próbujesz… Ona nigdy nie była łatwa. Nawet dla nas.

Zrozumiałam wtedy, że Zofia przez całe życie walczyła sama: najpierw o przetrwanie w powojennej Polsce, potem o rodzinę w czasach kryzysu i niedostatku. Jej surowość była tarczą przed światem.

Kiedy po kilku miesiącach lekarz pozwolił jej wrócić do siebie, żegnałyśmy się ze łzami w oczach.

— Dziękuję ci za wszystko — powiedziała cicho. — Wiem, że nie byłam łatwa…

Przytuliłam ją mocno.

— Ja też dziękuję. Za to, że nauczyłaś mnie odwagi i cierpliwości.

Dziś często do siebie dzwonimy. Czasem tęsknię za jej obecnością — nawet za tymi krytycznymi uwagami. Bo wiem już, że za każdą z nich kryje się troska i miłość.

Czy musimy przejść przez burzę konfliktów, żeby naprawdę zobaczyć drugiego człowieka? Ile razy jeszcze pozwolimy dumie przesłonić nam serce?