Pięć lat w cieniu: Moja walka o prawdę po zniknięciu Magdy

– Pani Anno, proszę się uspokoić. Robimy wszystko, co w naszej mocy – powiedział młody policjant, nawet nie patrząc mi w oczy. Jego głos był pusty, jakby recytował wyuczoną formułkę. Stałam w dusznym korytarzu komisariatu w Mrągowie, ściskając w dłoni zdjęcie Magdy. Miała na nim szeroki uśmiech i rozczochrane włosy – taką ją pamiętam najlepiej. Ale tego dnia, pięć lat temu, jej twarz była już tylko wspomnieniem.

Nie potrafię opisać tego uczucia, kiedy dzwonisz do córki po raz setny, a jej telefon milczy. Kiedy patrzysz na drzwi i łudzisz się, że zaraz je otworzy, rzuci torbę na podłogę i powie: „Mamo, ale się działo!” Ale drzwi pozostają zamknięte. A ja stoję na tym komisariacie, próbując przekonać ludzi w mundurach, że coś jest nie tak.

Magda miała wtedy dziewiętnaście lat. Zawsze była uparta – po mnie to ma. Poznała Pawła na jakiejś imprezie w Giżycku. Przedstawiła mi go raz – wysoki, z tatuażem na szyi, spojrzenie nieco zbyt pewne siebie. Nie polubiłam go od początku. „Mamo, nie przesadzaj” – śmiała się Magda. „To tylko chłopak.”

Tamtego dnia powiedziała, że jadą nad jezioro. „Nie martw się, wrócę wieczorem.” Nie wróciła nigdy.

Pierwsze dni po jej zniknięciu to był koszmar na jawie. Dzwoniłam do wszystkich jej znajomych, przeszukiwałam Facebooka, pisałam wiadomości do Pawła – bez odpowiedzi. Policja? Przyjęli zgłoszenie, ale od początku czułam, że traktują mnie jak histeryczkę. „Pewnie się pokłócili i wróci za dwa dni.”

Minął tydzień. Potem miesiąc. W domu panowała cisza tak gęsta, że aż bolało mnie serce. Mój mąż, Marek, zamknął się w sobie. Przestał chodzić do pracy, przestał rozmawiać ze mną i z naszym synem Krzyśkiem. Każde z nas przeżywało żałobę po swojemu.

Pewnej nocy usłyszałam szelest w kuchni. Zeszłam na dół i zobaczyłam Marka siedzącego przy stole z butelką wódki. „To twoja wina” – wyszeptał przez łzy. „Zawsze ją kontrolowałaś.”

Zamarłam. Chciałam krzyczeć, bronić się, ale nie miałam siły. Odeszłam bez słowa.

W pracy zaczęli patrzeć na mnie jak na wariatkę. „Może uciekła za granicę? Teraz młodzi tak robią.” Ale ja wiedziałam, że Magda nigdy by mnie nie zostawiła bez słowa.

Po kilku miesiącach sama zaczęłam prowadzić śledztwo. Jeździłam do Giżycka, rozmawiałam ze znajomymi Pawła. Większość unikała mnie wzrokiem albo udawała, że nie wie o co chodzi. W końcu jedna dziewczyna – Ola – powiedziała mi szeptem:

– Paweł miał długi. Wplątał się w jakieś dziwne sprawy…

Z tą informacją poszłam do policji. Znowu usłyszałam: „Nie mamy dowodów.”

Minęły dwa lata. Marek wyprowadził się do matki. Krzysiek zaczął sprawiać problemy w szkole – bójki, wagary. Ja żyłam tylko jednym: znaleźć Magdę.

W pewien listopadowy wieczór zadzwonił domofon. Serce mi stanęło – przez ułamek sekundy uwierzyłam, że to ona wróciła.

To był Paweł.

– Pani Anno… ja… chciałem tylko powiedzieć… – jąkał się, patrząc gdzieś poza mnie.
– Co zrobiłeś mojej córce?! – krzyknęłam.
– Nic! Przysięgam! Pokłóciliśmy się… Ona wysiadła z auta pod Mrągowem i… już jej nie widziałem.

Nie wierzyłam mu ani przez chwilę.

Po tej rozmowie zaczęły się telefony z nieznanych numerów. Groźby, wyzwiska. Ktoś wrzucił do naszej skrzynki list: „Przestań szukać albo spotka cię to samo.”

Policja? „To pewnie głupi żart.”

Zaczęłam bać się wychodzić z domu po zmroku. Ale nie przestałam szukać.

Trzeciego roku od zaginięcia Magdy znalazłam w jej rzeczach stary pamiętnik. Pisała o Pawle:

„Czasem się go boję… Jest zazdrosny i potrafi być agresywny.”

Z tym poszłam do prokuratury. W końcu wszczęto śledztwo przeciwko Pawłowi – ale dowodów było za mało.

Ludzie zaczęli mnie unikać na ulicy. „To ta od zaginionej córki” – szeptali za moimi plecami.

Czwarty rok minął w zawieszeniu. Krzysiek wyjechał do Warszawy na studia – uciekł od tej atmosfery grozy i smutku.

Ja zostałam sama z pustym domem i zdjęciem Magdy na komodzie.

Piątego roku dostałam anonimowy list: „Szukaj jej nad jeziorem Niegocin.”

Pojechałam tam sama, w środku zimy. Stałam na brzegu zamarzniętego jeziora i krzyczałam jej imię do pustki.

Nic.

Dziś mija pięć lat od tamtego dnia. Policja zamknęła sprawę jako „nierozwiązaną”. Marek nie wrócił do domu. Krzysiek dzwoni rzadko.

Ale ja nie przestaję wierzyć.

Codziennie rano patrzę na zdjęcie Magdy i pytam: „Gdzie jesteś? Kto cię skrzywdził? Dlaczego nikt nie chce mi pomóc?”

Czy matka może kiedykolwiek pogodzić się z niewiedzą? Czy prawda kiedyś wyjdzie na jaw? A może to ja jestem jedyną osobą, której jeszcze zależy?