„Po co brać kredyt, skoro i tak odziedziczymy twój dom?” – Historia polskiej matki o rodzinnej chciwości i samotności

– Mamo, po co ty w ogóle myślisz o remoncie? Przecież i tak kiedyś ten dom będzie mój – usłyszałam od Pawła, mojego jedynego syna, gdy zaproponowałam, że może powinniśmy wziąć niewielki kredyt na naprawę dachu. Stał przy kuchennym stole, z rękami skrzyżowanymi na piersi, patrząc na mnie z chłodnym dystansem. W tej chwili poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi serce z piersi i rzucił na podłogę.

Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego spojrzałam przez okno na ogród, który przez lata pielęgnowałam sama – po śmierci mojego męża, Andrzeja. To był nasz wspólny dom, miejsce, gdzie Paweł stawiał pierwsze kroki, gdzie płakał po rozbitym kolanie i gdzie świętowaliśmy każdą jego piątkę w szkole. Przez lata robiłam wszystko, by niczego mu nie brakowało. Pracowałam na dwa etaty – najpierw jako nauczycielka w podstawówce, potem dorabiałam korepetycjami. Odkładałam każdy grosz na jego przyszłość.

A teraz? Teraz mój syn patrzył na mnie jak na przeszkodę do spadku.

– Paweł… – zaczęłam cicho. – To nie jest tylko dom. To nasze życie, nasze wspomnienia. Chciałabym, żebyś to rozumiał.

Wzruszył ramionami.

– Mamo, nie przesadzaj. Każdy kiedyś odchodzi. Lepiej nie pakować się w długi na stare lata. Zresztą… – zawahał się – może lepiej by było, gdybyś pomyślała o jakimś domu spokojnej starości? Tam miałabyś opiekę, a ja…

Nie dokończył. Ale ja już wiedziałam, co chciał powiedzieć: a ja miałbym spokój.

Przez kilka dni chodziłam jak cień. W nocy nie mogłam spać, przewracałam się z boku na bok. Wspominałam czasy, gdy Paweł był mały i tulił się do mnie po koszmarach sennych. Gdy przynosił laurki na Dzień Matki i obiecywał, że zawsze będzie mnie kochał. Co się stało z tym chłopcem?

Zadzwoniłam do mojej siostry, Haliny.

– Hala, czy to ja coś zrobiłam źle? – zapytałam przez łzy.

– Nie mów tak! – odpowiedziała stanowczo. – Paweł zawsze był trochę zapatrzony w siebie. Ale przecież go kochasz…

– Kochałam go nad życie – wyszeptałam. – Ale czy on kocha mnie?

Halina milczała przez chwilę.

– Może powinnaś z nim szczerze porozmawiać? Powiedzieć mu, jak się czujesz?

Spróbowałam. Zaprosiłam Pawła na obiad w niedzielę. Ugotowałam jego ulubione pierogi ruskie. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy stole.

– Paweł… Chciałabym ci coś powiedzieć.

Spojrzał na mnie znad telefonu.

– Słucham.

– Czuję się ostatnio bardzo samotna. I mam wrażenie, że dla ciebie liczy się tylko ten dom…

Westchnął głośno.

– Mamo, nie dramatyzuj! Po prostu myślę praktycznie. Ty już nie jesteś młoda. Ja mam swoje życie, kredyt na mieszkanie w Warszawie…

– Ale ja całe życie myślałam o tobie! – wybuchłam nagle. – Poświęciłam wszystko! Nawet siebie!

Zamilkł na chwilę.

– Może właśnie dlatego… – mruknął pod nosem.

Zrobiło mi się słabo. Czy to ja go tak wychowałam? Czy przez moje poświęcenie nauczył się tylko brać?

Po obiedzie wyszedł szybko, nawet nie pomagając mi sprzątać. Zostałam sama w pustym domu. Przez okno patrzyłam na ogród i czułam narastającą pustkę.

Kilka dni później przyszło pismo z banku – oferta kredytu remontowego. Zamiast ją wyrzucić, zadzwoniłam do Haliny.

– Wiesz co? Może rzeczywiście powinnam sprzedać ten dom i zamieszkać gdzieś indziej? Może wtedy Paweł zrozumie…

– Nie rób nic pochopnie – ostrzegła siostra. – To twój dom! Twoje życie!

Ale ja już podjęłam decyzję. Umówiłam się na spotkanie w domu spokojnej starości pod Warszawą. Pojechałam tam sama, bez słowa Pawłowi.

W środku było cicho i czysto. Starsze panie grały w karty, ktoś czytał gazetę przy oknie. Pani dyrektor oprowadziła mnie po pokojach.

– U nas każdy ma swoje miejsce – powiedziała z uśmiechem.

Wróciłam do domu i długo siedziałam przy stole. Napisałam list do Pawła:

„Synku,
Może rzeczywiście lepiej będzie dla nas obojga, jeśli zamieszkam gdzie indziej. Dom zostawię ci zgodnie z twoim życzeniem. Mam tylko nadzieję, że kiedyś zrozumiesz, że dom to nie tylko ściany i dach, ale przede wszystkim ludzie i miłość.”

Nie wiem, czy przeczytał ten list do końca. Zadzwonił dopiero po tygodniu.

– Mamo… chyba przesadziłem. Przepraszam.

Ale czy jedno „przepraszam” wystarczy? Czy można odbudować coś, co pękło przez lata niedomówień i egoizmu?

Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: czy naprawdę warto było poświęcić wszystko dla dziecka? Czy miłość matki zawsze musi być bezwarunkowa? Co wy o tym myślicie?