Pod jednym dachem: Moja wojna z teściową. Czy miłość przetrwa ten test?
— Znowu nie posprzątałaś po sobie w kuchni, Marta! — głos pani Haliny przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy zlewie, w dłoniach ściskając kubek po kawie, który jeszcze przed chwilą miał być moją chwilą wytchnienia. Zamiast tego poczułam, jak narasta we mnie fala frustracji.
— To był tylko kubek, zaraz go umyję — odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć jej w oczy. Wiedziałam, że to nie o kubek chodzi. Nigdy nie chodziło o kubek.
Pani Halina westchnęła teatralnie i wyszła z kuchni, zostawiając za sobą zapach perfum i goryczy. Słyszałam, jak w salonie szeleszczą gazety i jak z irytacją poprawia poduszki na kanapie. Paweł jeszcze spał — nocna zmiana w szpitalu dawała mu się we znaki. Zazdrościłam mu tej ucieczki.
Od trzech lat mieszkamy razem w trzypokojowym mieszkaniu na warszawskim Mokotowie. Kiedy Paweł zaproponował, żebyśmy zamieszkali z jego mamą po śmierci teścia, nie miałam serca odmówić. Wydawało mi się, że dam radę. Że wystarczy trochę cierpliwości i dobrej woli. Myliłam się.
Pierwsze miesiące były trudne, ale jeszcze wtedy miałam nadzieję. Pani Halina była oschła, ale nie otwarcie wroga. Z czasem jednak drobne uszczypliwości zamieniły się w codzienność. „Mój Paweł zawsze lubił schabowe, a nie te twoje sałatki”, „U nas w domu zawsze było czysto”, „Nie rozumiem, jak można tak wychodzić z domu bez makijażu” — jej słowa wbijały się we mnie jak drzazgi.
Najgorzej było wieczorami. Kiedy Paweł wracał do domu, pani Halina nagle stawała się serdeczna i uśmiechnięta. Opowiadała mu o wszystkim, co zrobiła w ciągu dnia, a potem rzucała mimochodem: — Marta chyba dziś nie miała czasu na obiad…
Paweł patrzył na mnie pytająco. Czułam się jak dziecko przyłapane na kłamstwie.
— Przecież mówiłam ci rano, że mam zebranie w pracy — tłumaczyłam się, choć wiedziałam, że to nie ma sensu.
— Mama tylko pyta — odpowiadał Paweł zmęczonym głosem i siadał do komputera.
Z czasem zaczęłam unikać wspólnych posiłków. Jadłam w pracy albo zamykałam się w pokoju pod pretekstem pilnych maili. Czułam się coraz bardziej obca we własnym domu.
Najgorsze przyszło zimą zeszłego roku. Zachorowałam na grypę i przez tydzień leżałam w łóżku z gorączką. Pani Halina ani razu nie zapytała, czy czegoś potrzebuję. Przynosiła Pawłowi herbatę i kanapki do pokoju, a mnie omijała szerokim łukiem.
Pewnego wieczoru usłyszałam przez drzwi rozmowę:
— Pawle, ona jest taka słaba… Może powinna wrócić do swoich rodziców na wieś? Tam by odpoczęła.
— Mamo, daj spokój — odpowiedział Paweł cicho. — Marta tu mieszka.
— Ale ty jesteś moim synem! — jej głos był pełen żalu.
Leżałam wtedy pod kołdrą i płakałam cicho do poduszki. Po raz pierwszy pomyślałam o wyprowadzce.
W pracy też nie było łatwo. Szefowa coraz częściej dawała mi do zrozumienia, że powinnam być bardziej dyspozycyjna. Koleżanki plotkowały o moim życiu rodzinnym — jedna z nich widziała mnie kiedyś na klatce schodowej z walizką i od razu rozniosła się plotka o rozwodzie.
Wszystko zaczęło się sypać kilka tygodni temu. Paweł wrócił do domu późno i od progu rzucił:
— Mama mówiła, że znowu się pokłóciłyście. Co się dzieje?
— Nic się nie dzieje! — wybuchłam. — Po prostu nie mogę już tego wytrzymać! Ona mnie nienawidzi!
Paweł spojrzał na mnie bezradnie.
— Przesadzasz… Mama jest po prostu samotna.
— A ja? Ja też jestem samotna! — krzyknęłam i wybiegłam z mieszkania na klatkę schodową.
Stałam tam długo, słuchając odgłosów miasta za oknem. Wróciłam dopiero nad ranem. Paweł spał na kanapie, a pani Halina zamknęła się w swoim pokoju.
Od tamtej pory nasze życie stało się jeszcze bardziej napięte. Każdy dzień to walka o odrobinę przestrzeni i godności. Czasem łapię się na tym, że marzę o własnym mieszkaniu — choćby kawalerce na obrzeżach miasta. Ale potem patrzę na Pawła i przypominam sobie, dlaczego tu jestem.
Dziś rano znów doszło do kłótni o błahostkę — tym razem o pranie. Pani Halina zarzuciła mi, że „nie umiem dbać o dom” i że „Paweł zasługuje na lepszą żonę”. Nie wytrzymałam.
— Może rzeczywiście powinnam odejść! — krzyknęłam przez łzy.
Pani Halina spojrzała na mnie z triumfem w oczach.
Wieczorem Paweł próbował ze mną rozmawiać:
— Marta… Nie chcę wybierać między tobą a mamą.
— Ale ja już muszę wybrać między tobą a sobą — odpowiedziałam cicho.
Siedzieliśmy długo w milczeniu. W końcu wyszłam na balkon i patrzyłam na światła miasta. Zastanawiałam się, czy miłość naprawdę wystarczy, by przetrwać wszystko? Czy można być szczęśliwym pod jednym dachem z kimś, kto cię nie akceptuje?
Może powinnam odejść? A może warto jeszcze walczyć? Co wy byście zrobili na moim miejscu?