Pod jednym dachem: Moje życie z teściami – czy można być szczęśliwym w cudzym domu?
– Znowu nie zamknęłaś okna w kuchni! – głos teściowej przeszył ciszę poranka jak nóż. Stałam przy zlewie, myjąc kubek po porannej kawie, i poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. – Przepraszam, zapomniałam – odpowiedziałam cicho, próbując nie patrzeć jej w oczy.
To był dopiero początek dnia, a ja już czułam się jak winowajca. Od kiedy zamieszkałam z Markiem i jego rodzicami na warszawskim Ursynowie, moje życie zmieniło się w niekończący się egzamin z bycia „dobrą żoną” i „idealną synową”. Każdy mój ruch był oceniany, każde słowo analizowane. Nawet sposób, w jaki kroiłam chleb, budził komentarze.
Marek zawsze powtarzał: – Daj spokój, mama jest po prostu wymagająca. Ale przecież nas kocha. – Tylko że ja tej miłości nie czułam. Czułam za to jej wzrok na sobie, gdy wracałam później z pracy albo kiedy śmiałam się z czymś przy stole. Czułam, jakby każdy mój oddech był nie na miejscu.
Najgorsze były wieczory. Siedzieliśmy wszyscy razem w salonie, oglądając Wiadomości. Teść komentował politykę, Marek przeglądał telefon, a ja próbowałam się nie wyróżniać. – A u was w domu też tak było? – pytała teściowa znienacka. – Że kobieta nie gotuje obiadu? –
– U nas gotowali wszyscy – odpowiedziałam raz, naiwnie licząc na zrozumienie. – U nas jest inaczej – ucięła krótko.
Czułam się coraz bardziej obca. Moja mama dzwoniła codziennie, pytając: – Jak tam, kochanie? – Ale nie miałam serca mówić jej prawdy. Że płaczę w łazience, że czuję się jak cień samej siebie.
Najbardziej bolało mnie to, że Marek nie widział problemu. – Przesadzasz – mówił. – Przecież mamy gdzie mieszkać, odkładamy na własne mieszkanie. To tylko kilka lat.
Kilka lat… Dla mnie każdy dzień był wiecznością.
Pewnego dnia wróciłam wcześniej z pracy. W kuchni usłyszałam rozmowę teściowej z sąsiadką:
– Ona nigdy nie będzie taka jak nasza Basia. Tamta to przynajmniej wiedziała, jak się zachować.
– A Marek? – zapytała sąsiadka.
– On ją kocha, ale to minie. Zobaczy pani.
Stałam za drzwiami, ściskając torbę tak mocno, że aż pobielały mi knykcie. Wyszłam na balkon i płakałam długo, aż zabrakło mi łez.
Wieczorem próbowałam porozmawiać z Markiem:
– Marek, ja tu nie wytrzymam dłużej… Twoja mama mnie nie akceptuje.
– Przestań dramatyzować! – warknął. – Zawsze coś ci nie pasuje.
Zaczęliśmy się kłócić coraz częściej. O drobiazgi: o to, kto kupił mleko, kto wyniósł śmieci, kto zostawił światło w łazience. Ale pod tym wszystkim kryło się coś głębszego – moje poczucie samotności i jego lojalność wobec rodziców.
Pewnej nocy usłyszałam przez ścianę rozmowę teściów:
– Ona rozwali im małżeństwo – szeptała teściowa.
– Marek musi wybrać – odpowiedział teść.
Nie spałam już do rana.
W pracy zaczęli zauważać, że coś jest nie tak. Koleżanka zapytała:
– Wszystko w porządku? Wyglądasz na zmęczoną.
– Nie śpię ostatnio dobrze – skłamałam.
W końcu przyszedł dzień, kiedy pękłam. Po kolejnej awanturze o nieumyte okno w kuchni spakowałam walizkę i pojechałam do mamy do Piaseczna. Marek zadzwonił dopiero wieczorem:
– Co ty wyprawiasz? Wróć do domu!
– To nie jest mój dom – odpowiedziałam przez łzy.
Przez kilka dni nie rozmawialiśmy. Mama tuliła mnie i powtarzała: – Musisz walczyć o siebie.
Po tygodniu Marek przyjechał do Piaseczna. Był blady i zmęczony:
– Przepraszam… Nie widziałem, jak bardzo cię to boli.
– Ja już nie chcę wracać pod ten dach – powiedziałam cicho.
Zaczęliśmy szukać wynajmu. Było ciężko finansowo, ale pierwszy raz od miesięcy poczułam ulgę. Teściowie byli wściekli:
– Jak mogliście nam to zrobić? Po tylu latach!
Ale ja wiedziałam jedno: jeśli mam być szczęśliwa w tym małżeństwie, muszę mieć własną przestrzeń.
Dziś mieszkamy z Markiem w małym mieszkaniu na Mokotowie. Czasem odwiedzamy jego rodziców na niedzielny obiad, ale już nigdy nie zostaję tam na noc.
Często myślę o tych miesiącach pod jednym dachem i pytam siebie: czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla „dobra rodziny”? Czy można być szczęśliwym w cudzym domu?
A wy? Czy ktoś z was też musiał walczyć o własne miejsce w rodzinie?