Pomsta w kuchni: Jak stanęłam naprzeciw teściowej i odzyskałam siebie

— Znowu przypaliłaś ziemniaki, Marto? — głos teściowej przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy kuchence, z łyżką w ręku, i czułam, jak krew napływa mi do twarzy. W powietrzu unosił się zapach smażonej cebuli, a ja miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec z mieszkania.

— Przepraszam, już poprawiam — odpowiedziałam cicho, choć w środku gotowałam się ze złości. To był kolejny raz, kiedy pani Halina znalazła powód, by mnie skrytykować. Od siedmiu lat byłam żoną jej syna, Pawła, i przez te wszystkie lata nie minął tydzień, żeby nie usłyszeć od niej, że nie jestem wystarczająco dobra.

— Gdybyś gotowała tak, jak moja mama, Paweł nie musiałby sięgać po fast foody — rzuciła z przekąsem, siadając przy stole i zaczynając obierać jabłko. Paweł milczał. Zawsze milczał, kiedy jego matka wbijała we mnie kolejne szpile. Patrzył w telefon albo wychodził do drugiego pokoju. Zostawiał mnie samą na polu bitwy.

Pamiętam, jak na początku naszego małżeństwa próbowałam się starać. Uczyłam się gotować jej ulubione potrawy, sprzątałam mieszkanie na błysk, nawet prasowałam jej bluzki, kiedy była chora. Ale nigdy nie usłyszałam słowa „dziękuję”. Zawsze znalazła coś, co mogłam zrobić lepiej. „Nie tak się robi bigos”, „Zupa za słona”, „Paweł lubi inną kawę”.

Z czasem zaczęłam się wycofywać. Przestałam zapraszać znajomych, bo bałam się, że teściowa ich skrytykuje. Przestałam kupować sobie nowe ubrania — „Po co ci to, i tak siedzisz w domu”. Przestałam mówić o swoich marzeniach. Czułam się jak cień samej siebie.

Najgorsze były święta. Wszyscy przy stole, a ona opowiadała historie z dzieciństwa Pawła, podkreślając, jak bardzo był szczęśliwy, zanim się pojawiłam. „Pamiętasz, synku, jak piekliśmy pierniki? Teraz już nikt nie robi takich jak ja”. Paweł uśmiechał się niepewnie, a ja czułam się coraz mniejsza.

Pewnego dnia, kiedy wróciłam z pracy zmęczona i zobaczyłam, że teściowa znowu przestawiła moje rzeczy w kuchni, coś we mnie pękło. — Dlaczego to robisz? — zapytałam drżącym głosem.

— Bo tu jest bałagan. Ty nigdy nie potrafisz utrzymać porządku — odpowiedziała spokojnie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.

— To jest moja kuchnia — powiedziałam ciszej, niż chciałam. — Mieszkamy tu z Pawłem. Chciałabym mieć prawo decydować o tym, gdzie co stoi.

Spojrzała na mnie z politowaniem. — Jak będziesz miała własne mieszkanie, to sobie urządzisz po swojemu.

Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, a w głowie słyszałam jej głos. „Nigdy nie będziesz dla niego wystarczająca”. „Nie umiesz nawet ugotować obiadu”. „Paweł zasługuje na więcej”. Poczułam, że jeśli teraz czegoś nie zmienię, to już zawsze będę żyła w jej cieniu.

Następnego dnia postanowiłam działać. Wyszłam wcześniej z pracy i pojechałam do sklepu. Kupiłam świeże warzywa, zioła i najlepsze mięso. Wróciłam do domu i zaczęłam gotować. Tym razem nie bigos według jej przepisu, ale moją ulubioną potrawę z dzieciństwa — leczo, tak jak robiła moja mama. W kuchni pachniało papryką i czosnkiem. Czułam się wolna.

Kiedy Paweł wrócił do domu, spojrzał zdziwiony na stół. — Co to za nowość?

— Moje leczo. Chciałam ci pokazać coś, co lubię — odpowiedziałam z uśmiechem.

Wtedy weszła teściowa. Zmarszczyła brwi, powąchała powietrze i powiedziała: — Co tu tak dziwnie pachnie?

— To moje danie — powiedziałam stanowczo. — Dziś ja gotuję po swojemu.

Usiadła przy stole z miną męczennicy. — No dobrze, spróbujmy tego twojego wynalazku.

Jedliśmy w ciszy. Paweł spojrzał na mnie i uśmiechnął się lekko. — Dobre — powiedział cicho.

Teściowa odłożyła łyżkę. — Może być — rzuciła chłodno, ale widziałam, że zjadła wszystko.

Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna poczułam się silna. Wiedziałam, że to dopiero początek mojej walki o siebie. Następnego dnia zapisałam się na kurs gotowania. Zaczęłam wychodzić z domu, spotykać się z koleżankami. Kupiłam sobie nową sukienkę i poszłam z Pawłem do kina.

Nie było łatwo. Teściowa próbowała odzyskać kontrolę. Krytykowała moje nowe hobby, mówiła Pawłowi, że się zmieniłam. Ale ja już nie byłam tą samą Martą co kiedyś.

Pewnego dnia Paweł zapytał: — Dlaczego tak bardzo chcesz jej się przeciwstawiać?

Spojrzałam mu w oczy i odpowiedziałam: — Bo chcę być sobą. Chcę żyć swoim życiem, a nie według jej zasad.

Z czasem Paweł zaczął mnie wspierać. Zrozumiał, jak bardzo cierpiałam przez te wszystkie lata. W końcu podjęliśmy decyzję o przeprowadzce do własnego mieszkania. To była najtrudniejsza rozmowa z teściową w moim życiu.

— Jak możesz mnie zostawić? — płakała. — Po tylu latach?

— Muszę zadbać o siebie — powiedziałam spokojnie. — Chcę być szczęśliwa.

Dziś patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę, która w końcu odnalazła swoją siłę. Wiem, że nie jestem idealna, ale jestem sobą.

Czy naprawdę musimy poświęcać siebie dla cudzych oczekiwań? Ile jeszcze kobiet pozwala innym decydować o swoim szczęściu? Może czas w końcu powiedzieć: dość.