Poznaj Bartka, Mamo: Mój Przyszły Mąż i Nasze Dzieci – Tak Jak Chciałaś
– Znowu wróciłaś po dwudziestej? – głos mamy przeszył ciszę mieszkania, gdy tylko przekroczyłam próg. W dłoniach ściskałam torbę z notatkami z wykładów, a w sercu czułam znajome ukłucie winy. – Przecież wiesz, że nie lubię, kiedy tak późno wracasz.
– Mamo, miałam seminarium… – zaczęłam tłumaczyć, ale przerwała mi gestem ręki.
– Zawsze masz jakieś seminarium, Elu. Kiedy w końcu zaczniesz myśleć o przyszłości? O rodzinie? O dzieciach?
Zacisnęłam usta. To był nasz codzienny rytuał – ona narzekała, ja się tłumaczyłam. Od dziecka byłam tą „grzeczną dziewczynką”, która nie nosiła mini, nie malowała ust i nie biegała za chłopakami. Zamiast tego uczyłam się na piątki, czytałam książki i słuchałam, jak mama opowiada o swoim wymarzonym życiu dla mnie: mąż, dwójka dzieci, dom z ogródkiem na przedmieściach Warszawy.
Ale życie nie jest katalogiem IKEA, gdzie można wybrać gotowy zestaw szczęścia.
Wszystko zmieniło się pewnego jesiennego wieczoru na uczelni. Siedziałam w bibliotece, gdy podszedł do mnie Bartek – chłopak z roku, którego zawsze uważałam za nieco zbyt pewnego siebie. Usiadł naprzeciwko i bez słowa położył przede mną kubek gorącej herbaty.
– Wyglądasz, jakbyś miała zaraz wybuchnąć – powiedział z uśmiechem.
– Może i tak – odpowiedziałam szczerze. – Czasem mam wrażenie, że żyję nie swoim życiem.
Bartek spojrzał na mnie uważnie. – To może czas zacząć żyć po swojemu?
Nie wiedziałam wtedy jeszcze, jak bardzo te słowa utkwią mi w głowie.
Nasza znajomość rozwijała się powoli. Bartek był inny niż wszyscy chłopcy, których znałam – nie próbował mnie zmieniać ani przekonywać do swoich racji. Po prostu był. Słuchał mnie, śmiał się z moich żartów i potrafił godzinami rozmawiać o wszystkim i o niczym. Po raz pierwszy poczułam się naprawdę widziana.
Kiedy po kilku miesiącach zaprosiłam go do domu, mama była zachwycona. – W końcu! – wykrzyknęła, ściskając mnie za rękę. – Wiedziałam, że znajdziesz kogoś porządnego.
Bartek uśmiechał się grzecznie i odpowiadał na jej pytania o studia, rodzinę i plany na przyszłość. Widziałam błysk dumy w oczach mamy i przez chwilę poczułam ulgę – może wreszcie przestanę być tą „niewystarczającą”.
Ale sielanka nie trwała długo. Mama zaczęła coraz częściej pytać o ślub, o dzieci, o to, kiedy zamieszkamy razem. Bartek czuł się coraz bardziej osaczony.
– Ela, ja cię kocham – powiedział pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy na ławce w parku. – Ale nie chcę być tylko spełnieniem marzeń twojej mamy.
Zamarłam. Wiedziałam, że ma rację. Sama czułam się jak aktorka w cudzym przedstawieniu.
Wkrótce potem zaszłam w ciążę. To nie było planowane – przynajmniej nie przeze mnie. Kiedy powiedziałam o tym mamie, jej oczy rozbłysły szczęściem.
– Widzisz? Wszystko się układa! Teraz tylko ślub i będziecie mieli piękną rodzinę!
Bartek był mniej entuzjastyczny. – Ela, czy ty naprawdę tego chcesz? Czy tylko chcesz zadowolić swoją mamę?
Nie umiałam odpowiedzieć.
Ślub odbył się szybko i bez wielkiej pompy. Mama była w siódmym niebie, a ja… czułam się jak widz własnego życia. Bartek starał się być dobrym mężem i ojcem naszej małej Zosi, ale coraz częściej widziałam smutek w jego oczach.
Pewnego dnia wróciłam do domu wcześniej niż zwykle i usłyszałam ich rozmowę z mamą:
– Pani Anno, ja naprawdę staram się jak mogę… Ale Ela jest nieszczęśliwa. Ja też.
– To minie – odpowiedziała mama tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Najważniejsze to trzymać się razem dla dziecka.
Wtedy coś we mnie pękło.
Wieczorem usiadłam z Bartkiem przy kuchennym stole.
– Musimy coś zmienić – powiedziałam cicho. – Nie chcę już żyć według cudzych scenariuszy.
Bartek spojrzał na mnie z nadzieją.
Zaczęliśmy terapię par i powoli uczyliśmy się mówić o swoich potrzebach. Mama była wściekła – uważała, że to fanaberia i strata czasu.
– Kiedyś ludzie po prostu brali się w garść! – krzyczała przez telefon.
Ale ja już wiedziałam: jeśli chcę być dobrą matką dla Zosi i żoną dla Bartka, muszę najpierw być sobą.
Minęły dwa lata. Mamy już drugiego synka, Antosia. Z Bartkiem jesteśmy razem – nie dlatego, że tak chciała mama, ale dlatego, że tego chcemy my. Nasze życie nie jest idealne: czasem kłócimy się o drobiazgi, czasem brakuje nam pieniędzy albo cierpliwości. Ale jesteśmy prawdziwi.
Mama powoli zaczyna to rozumieć. Czasem patrzy na mnie z nostalgią i mówi: „Może jednak miałaś rację…”
A ja? Często zastanawiam się: ile kobiet w Polsce żyje cudzymi marzeniami? Ile z nas odważyło się powiedzieć „dość”? Czy naprawdę musimy być szczęśliwe tylko wtedy, gdy spełniamy oczekiwania innych?