Przepraszam za zwłokę… Historia powrotu Marka do rodzinnego domu
Przepraszam za zwłokę… Te słowa dźwięczały mi w głowie, kiedy stałem pod drzwiami mieszkania mamy. Drżała mi ręka, gdy sięgałem po klucz, choć przecież miałem prawo wejść. Minęły trzy lata, odkąd ostatni raz przekroczyłem ten próg. Wtedy jeszcze mama płakała na peronie, kiedy odjeżdżałem na studia do Poznania. Teraz nie wiedziałem nawet, czy się ucieszy na mój widok.
– Marek? – usłyszałem jej głos zza drzwi, zanim zdążyłem przekręcić zamek. – To ty?
– Tak, mamo… Przepraszam, że tak długo mnie nie było.
Otworzyła drzwi i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Zmieniła się. Wydawała się mniejsza, jakby skurczyła się przez te wszystkie lata mojej nieobecności. W jej oczach zobaczyłem coś, czego się nie spodziewałem – nie gniew, nie wyrzut, tylko zmęczenie i jakąś cichą rezygnację.
Wszedłem do środka. W kuchni pachniało zupą pomidorową, moją ulubioną z dzieciństwa. Mama zawsze gotowała ją na mój przyjazd. Przez pierwsze dwa lata studiów wracałem na wakacje – wtedy jeszcze czekała na mnie z obiadem, a ja zjadałem wszystko, co postawiła na stole. Po kilku dniach zaczynałem się nudzić. Znajomi rozjechali się po świecie, a miasteczko było tak małe, że znałem każdy krzak i każdą ławkę w parku.
Potem przestałem przyjeżdżać. Zawsze miałem wymówkę: praktyki, praca dorywcza, dziewczyna. Ale prawda była taka, że bałem się wracać. Bałem się tej ciszy w domu i spojrzenia mamy, która coraz rzadziej dzwoniła. Bałem się własnych myśli.
Usiedliśmy przy stole. Mama nalała mi zupy i patrzyła, jak jem. Milczała przez dłuższą chwilę.
– Dobrze ci tam? – zapytała w końcu cicho.
– Tak… – skłamałem. – Pracuję trochę, kończę magisterkę.
– A dziewczyna?
Zawahałem się. Z Anią rozstaliśmy się pół roku temu, ale nie chciałem o tym mówić.
– Już nie jesteśmy razem – rzuciłem krótko.
Mama skinęła głową i znów zapadła cisza. W tej ciszy słyszałem wszystko: jej rozczarowanie, moją winę, nasze niewypowiedziane żale.
Wieczorem poszedłem do swojego starego pokoju. Wszystko było tak samo jak kiedyś: plakaty na ścianach, książki na półkach, nawet stary komputer pod biurkiem. Usiadłem na łóżku i poczułem ciężar lat spędzonych poza domem. Przypomniały mi się nasze kłótnie sprzed wyjazdu – o to, że nie chcę zostać w miasteczku, że nie chcę przejąć warsztatu po ojcu. Ojciec odszedł wcześnie; mama została sama ze mną i z tym wszystkim, czego nie potrafiła mi powiedzieć.
W nocy długo nie mogłem zasnąć. Słyszałem jej kroki w kuchni, szelest gazety, cichy płacz. Chciałem wstać i ją przytulić, powiedzieć: „Przepraszam za zwłokę… Przepraszam za wszystko”. Ale nie miałem odwagi.
Następnego dnia poszedłem na spacer po miasteczku. Spotkałem kilku dawnych znajomych – większość już miała rodziny, dzieci. Rozmawialiśmy chwilę o niczym: o pogodzie, o tym, jak bardzo nic się tu nie zmienia. Czułem się obco w miejscu, które kiedyś było całym moim światem.
Po południu mama zaproponowała herbatę.
– Marek… – zaczęła niepewnie. – Wiem, że masz swoje życie tam… Ale czasem myślę… Może gdybyś wrócił…
– Mamo – przerwałem jej ostrożnie – ja już tu nie pasuję. Nie potrafiłbym żyć tak jak dawniej.
Zobaczyłem łzy w jej oczach. Chciała coś powiedzieć, ale tylko pokiwała głową.
Wieczorem zadzwonił telefon. To była ciocia Basia z Warszawy.
– Marek? Twoja mama ostatnio źle się czuje… Może powinieneś zostać trochę dłużej?
Poczułem wyrzuty sumienia. Nie zauważyłem nawet, jak bardzo mama się postarzała. Zawsze wydawało mi się, że mam czas – żeby ją odwiedzić, żeby porozmawiać, żeby naprawić to wszystko między nami.
Kolejne dni mijały powoli. Pomagałem mamie w ogrodzie, robiłem zakupy. Rozmawialiśmy coraz więcej – o dawnych czasach, o ojcu, o tym, jak bardzo oboje tęsknimy za czymś, czego już nie da się odzyskać.
Pewnego wieczoru mama usiadła obok mnie na werandzie.
– Marek… Ja też przepraszam. Może za bardzo cię trzymałam przy sobie… Może powinnam była pozwolić ci odejść wcześniej.
Spojrzałem na nią i nagle poczułem ulgę. Jakby te wszystkie lata milczenia i żalu przestały mieć znaczenie.
Wyjeżdżając kilka dni później do Poznania, długo patrzyliśmy sobie w oczy na peronie. Mama uśmiechnęła się przez łzy.
– Przepraszam za zwłokę… – powiedziałem jeszcze raz.
Teraz siedzę w swoim mieszkaniu i myślę: ile razy można przepraszać? Czy da się naprawić to wszystko jednym słowem? A może najważniejsze jest to, żeby w końcu zacząć mówić prawdę – sobie i innym?