Przezroczyste Okna: Historia Jadwigi i Jej Cichego Buntu
— Dzień dobry — powiedziałam, patrząc przez otwarte okno na szare podwórko. Mój głos zabrzmiał chropowato, jakby wydobywał się spod warstwy kurzu, która przez miesiące osiadała na moich strunach głosowych. To nie było powitanie skierowane do kogokolwiek. To był próbny krok, test istnienia. Przez chwilę miałam wrażenie, że nawet powietrze w pokoju zadrżało od tego dźwięku.
Od śmierci Władka minęło już prawie dziewięć miesięcy. Zasłoniłam wtedy okna, zamknęłam drzwi i pozwoliłam, by cisza zagnieździła się w każdym kącie mieszkania na warszawskim Mokotowie. Syn, Tomek, dzwonił coraz rzadziej. Córka, Basia, wpadała tylko wtedy, gdy musiała — z zakupami, z pretensjami, z nowymi pomysłami na moje życie. „Mamo, musisz wyjść do ludzi!” — powtarzała z uporem godnym lepszej sprawy. Ale ja nie chciałam ludzi. Chciałam Władka. Chciałam ciszy.
Tego ranka coś się jednak zmieniło. Może to przez ten sen — śnił mi się Władek, jak siedzi przy stole i mówi: „Jadzia, otwórz okno, duszno tu.” Obudziłam się spocona, z sercem bijącym jak oszalałe. Wstałam i bez zastanowienia rozsunęłam zasłony. Otworzyłam okno na oścież. Powietrze było chłodne, pachniało deszczem i ziemią. Przez chwilę poczułam się lekka.
Wtedy właśnie powiedziałam to pierwsze „dzień dobry” — do siebie? Do świata? Sama nie wiem.
Telefon zadzwonił niemal natychmiast. Basia.
— Mamo? Wszystko w porządku? — Jej głos był napięty, jakby przeczuwała katastrofę.
— Tak, Basiu. Otworzyłam okno — odpowiedziałam.
— Okno? Mamo, przecież jest zimno! Nie przezięb się jeszcze!
Westchnęłam ciężko. Zawsze wiedziała lepiej.
Po południu przyszła z torbą zakupów i nowym planem na moje życie.
— Znalazłam ci klub seniora na Sadybie. Mają zajęcia z jogi i warsztaty komputerowe! — oznajmiła z entuzjazmem.
Popatrzyłam na nią uważnie. Miała podkrążone oczy i zmarszczki wokół ust, których wcześniej nie zauważyłam.
— Basiu, ja nie chcę jogi ani komputerów — powiedziałam cicho.
— Ale mamo! Nie możesz tak siedzieć sama! — Jej głos podniósł się o pół tonu.
— A może właśnie mogę? Może tego potrzebuję?
Zamilkła. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu.
Wieczorem zadzwonił Tomek.
— Cześć, mamo. Basia mówiła, że coś się dzieje?
— Otworzyłam okno — powtórzyłam.
— Okno? — zaśmiał się nerwowo. — No to gratuluję odwagi.
Chciałam mu powiedzieć, że to nie o okno chodzi. Że chodzi o to, żeby znów poczuć siebie. Ale on już się spieszył: „Muszę kończyć, dzieci płaczą”.
Następnego dnia postanowiłam wyjść na balkon. Słońce świeciło jasno, choć powietrze było jeszcze zimne. Usiadłam na starym krześle Władka i patrzyłam na ludzi spieszących się do pracy. Przez chwilę poczułam się częścią tego świata — nie tylko obserwatorką zza firanki.
Wtedy usłyszałam kłótnię sąsiadów z dołu. Pani Zofia krzyczała na męża:
— Ile razy mam ci mówić, żebyś nie zostawiał butów na korytarzu?!
Pan Marian odpowiedział coś niewyraźnie, a potem trzasnęły drzwi. Uśmiechnęłam się pod nosem. Życie toczyło się dalej — z kłótniami, śmiechem i codziennymi troskami.
Wieczorem zadzwoniła Basia:
— Mamo, przepraszam za wczoraj. Po prostu się martwię.
— Wiem, kochanie. Ale musisz mi pozwolić być sobą — powiedziałam spokojnie.
— Boję się o ciebie…
— Ja też się boję. Ale chyba bardziej boję się tego, że przestanę być sobą.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
Przez kolejne dni coraz częściej otwierałam okna. Zaczęłam słyszeć dźwięki miasta: śmiech dzieci na podwórku, szczekanie psa sąsiadów, odgłos tramwaju za rogiem. Każdy dźwięk był jak przypomnienie, że świat istnieje poza moją ciszą.
Pewnego popołudnia zadzwoniła do mnie pani Zofia:
— Pani Jadwigo, może przyjdzie pani na herbatę? Tak dawno nie rozmawiałyśmy…
Zawahałam się przez chwilę, ale zgodziłam się. Rozmawiałyśmy długo o wszystkim i o niczym: o dawnych czasach, o dzieciach, o tym, jak trudno jest być samotnym w tłumie ludzi.
Basia przyszła kilka dni później z wnuczką Zuzią.
— Babciu, a czemu masz otwarte okna? — zapytała mała.
— Bo chcę słyszeć świat — odpowiedziałam z uśmiechem.
Basia spojrzała na mnie inaczej niż zwykle — jakby pierwszy raz zobaczyła we mnie nie tylko matkę, ale kobietę ze swoimi potrzebami i lękami.
Tego wieczoru długo siedziałam przy otwartym oknie. Myślałam o Władku, o dzieciach, o sobie sprzed lat. O tym, ile razy zamykałam się przed światem ze strachu przed bólem i samotnością. I o tym jednym razie, kiedy odważyłam się otworzyć okno — dosłownie i w przenośni.
Czy można nauczyć się żyć od nowa po tylu latach? Czy wolno nam być sobą nawet wtedy, gdy inni oczekują czegoś innego? Może czasem wystarczy tylko otworzyć okno…