„Przyjechaliśmy świętować, a ty nie otwierasz drzwi!” – czyli jak święta zamieniły się w koszmar

– Karolina, otwórz wreszcie te drzwi, przecież słyszymy, że jesteś w domu! – głos teściowej niósł się przez klatkę schodową jak syrena alarmowa. Stałam w kuchni, z rękami mokrymi od zmywania naczyń, i czułam, jak serce wali mi w piersi. Za drzwiami słychać było jeszcze głos teścia: – No co jest, przecież przyjechaliśmy świętować!

Wiedziałam, że powinnam podejść, uśmiechnąć się i zaprosić ich do środka. Tak robiłam przez ostatnie cztery lata. Ale dziś… dziś nie miałam już siły. Spojrzałam na stół – jeszcze nie posprzątany po obiedzie, na stertę garnków, na rachunek za zakupy przyczepiony magnesem do lodówki. W głowie dudniło mi jedno pytanie: kiedy moje życie zamieniło się w niekończący się catering dla rodziny mojego męża?

Pamiętam pierwsze wspólne święta z Pawłem. Byliśmy świeżo po ślubie, pełni entuzjazmu i planów. Chciałam zrobić dobre wrażenie na jego rodzicach, więc przygotowałam wszystko sama – barszcz, pierogi, sernik według przepisu mojej mamy. Teściowa była zachwycona. „Karolinko, ty to masz złote ręce!” – mówiła z uśmiechem. Czułam się doceniona.

Ale potem zaczęło się to powtarzać. Najpierw Boże Narodzenie, potem Wielkanoc, potem imieniny teścia i urodziny szwagra. Z czasem przestali nawet pytać, czy mogą przyjechać – po prostu dzwonili z klatki schodowej: „Jesteśmy!”. Paweł zawsze był zadowolony: „To tylko rodzina, Karola. Przecież ich lubisz”.

Lubiłam ich. Ale coraz częściej czułam się jak kucharka i kelnerka w jednym. Zamiast cieszyć się świętami, biegałam między kuchnią a salonem, podając kolejne dania i sprzątając po wszystkich. Oni rozsiadali się wygodnie na kanapie, komentowali politykę albo wspominali stare czasy. Nikt nie pytał mnie o zdanie.

Najgorsze były rozmowy przy stole. Teściowa potrafiła rzucić: „A u nas w domu to zawsze było więcej ciast na Wielkanoc”, albo „Może następnym razem spróbujesz zrobić żurek bez tej kiełbasy?”. Paweł tylko się uśmiechał i mówił: „Mama żartuje”. Ale ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.

W tym roku wszystko miało być inaczej. Obiecałam sobie, że nie dam się wciągnąć w ten wir przygotowań. Kupiłam gotowe ciasto, barszcz z torebki i kilka sałatek z delikatesów. Kiedy Paweł zobaczył zakupy, skrzywił się: – Serio? Nie możesz zrobić czegoś sama?

– Nie mam siły – odpowiedziałam szczerze. – Pracuję tyle samo co ty, a potem jeszcze siedzę godzinami w kuchni.

– Ale mama lubi twoje pierogi…

– A ja lubię mieć czas dla siebie! – wybuchłam.

Paweł wzruszył ramionami i wyszedł do pracy. Zostałam sama z poczuciem winy i narastającą frustracją.

I wtedy przyszła Wielkanoc. Rano dostałam SMS-a od teściowej: „Będziemy o 13:00”. Nawet nie zapytała, czy nam pasuje.

O 13:10 zadzwonił dzwonek do drzwi. Spojrzałam przez wizjer – cała rodzina Pawła stała na wycieraczce z reklamówkami pełnymi prezentów i ciast. Przez chwilę stałam nieruchomo, walcząc ze sobą. W końcu usiadłam na podłodze pod drzwiami i zaczęłam płakać.

– Karolina! Otwórz! – głos teściowej stawał się coraz bardziej natarczywy.

W końcu usłyszałam szuranie butów i szept teścia: – Może coś się stało?

Nie otworzyłam drzwi. Po raz pierwszy od lat postawiłam siebie na pierwszym miejscu.

Po godzinie zadzwonił Paweł:
– Co ty wyprawiasz? Rodzice stoją pod drzwiami!
– Nie otworzę – powiedziałam cicho. – Nie chcę już tak żyć.
– Przesadzasz…
– Nie przesadzam. Chcę mieć święta dla siebie. Chcę odpocząć.

Wieczorem Paweł wrócił do domu sam. Był wściekły.
– Wiesz, jak im przykro? Mama płakała!
– A mnie jest przykro od czterech lat! – krzyknęłam. – Nikt nie widzi, jak bardzo jestem zmęczona!

Przez kilka dni nie rozmawialiśmy ze sobą prawie wcale. Teściowa przestała dzwonić. Paweł chodził ponury i zamknięty w sobie.

Ale ja… poczułam ulgę. Po raz pierwszy od dawna miałam czas dla siebie. Poszłam na spacer do parku, obejrzałam film bez wyrzutów sumienia, zadzwoniłam do przyjaciółki.

Po tygodniu Paweł usiadł obok mnie na kanapie.
– Może przesadziliśmy wszyscy…
– Może czas ustalić jakieś zasady? – zapytałam cicho.
– Może…

Nie wiem jeszcze, jak będzie wyglądać nasze następne święto. Może znów będę musiała walczyć o siebie. Ale wiem jedno: nie chcę już być niewidzialna we własnym domu.

Czy naprawdę tak trudno zrozumieć, że każdy ma prawo do odpoczynku? Czy święta muszą być zawsze koszmarem dla jednej osoby? Co wy byście zrobili na moim miejscu?