Puree, kurczak i rozwód, którego nie było: Historia Agaty z warszawskiego blokowiska
— Znowu ziemniaki? — głos Piotra odbił się echem od ścian naszej kuchni, kiedy stawiałem na stole talerz z puree i pieczonym kurczakiem. — Nie mogłabyś raz zrobić czegoś innego?
Zacisnęłam dłonie na ściereczce. W oknie odbijały się światła sąsiednich bloków, a za szybą szarzał listopadowy wieczór. Byłam zmęczona. Tak bardzo zmęczona, że nawet nie miałam siły odpowiedzieć. Zamiast tego usiadłam naprzeciwko niego i zaczęłam nakładać sobie jedzenie, choć w gardle miałam tylko gorycz.
— Przepraszam, nie miałam czasu — wymamrotałam, patrząc na syna, który bawił się ziemniaczanym puree na talerzu.
Piotr westchnął ciężko i odsunął krzesło. — Ja idę do pracy, ty siedzisz w domu i nawet obiadu nie potrafisz wymyślić. Może powinnaś wrócić do pracy, skoro tak ci się nudzi?
Zamknęłam oczy. W głowie dudniły mi jego słowa. Praca. Dziecko. Dom. Wszystko na raz. Od miesięcy czułam, że coś się między nami psuje, ale nie miałam odwagi tego nazwać. Nie chciałam być jak moja matka — cicha, zrezygnowana, znosząca wszystko dla świętego spokoju.
— Mamo, mogę iść do Kuby? — zapytał nagle Michałek, patrząc na mnie błagalnie.
— Idź — odpowiedziałam automatycznie.
Drzwi trzasnęły. Zostaliśmy sami z Piotrem. Przez chwilę panowała cisza, którą przerywało tylko tykanie zegara i szum kaloryfera.
— Wiesz co? Może powinniśmy się rozstać — powiedział nagle Piotr, patrząc mi prosto w oczy.
Serce mi zamarło. Tyle razy wyobrażałam sobie tę scenę — krzyk, płacz, walizki na korytarzu. Ale teraz wszystko było ciche i zimne jak listopadowy deszcz.
— Naprawdę tego chcesz? — zapytałam szeptem.
Piotr spuścił wzrok. — Nie wiem. Może po prostu jesteśmy zmęczeni sobą.
Wstałam i podeszłam do okna. Patrzyłam na światła miasta i zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd. Czy to przez te obiady? Przez to, że nie wróciłam do pracy? Przez to, że czasem płakałam w łazience, żeby nikt nie słyszał?
Nagle przypomniałam sobie rozmowę z mamą sprzed kilku tygodni.
— Agatko, życie to nie bajka. Ale czasem trzeba zawalczyć o siebie — powiedziała wtedy cicho, kiedy odwiedziła nas na herbatę.
Wtedy tylko wzruszyłam ramionami. Teraz te słowa wracały do mnie jak echo.
— Piotrze… — zaczęłam niepewnie. — Może powinniśmy porozmawiać inaczej? Nie o obiedzie, nie o pracy… Tylko o nas.
Spojrzał na mnie zaskoczony. — Myślisz, że to coś da?
— Nie wiem. Ale chyba musimy spróbować.
Usiedliśmy razem przy stole. Po raz pierwszy od miesięcy spojrzeliśmy sobie w oczy bez pretensji i żalu. Opowiedziałam mu o swoim zmęczeniu, o tym, jak trudno mi być matką i żoną jednocześnie, jak bardzo boję się samotności i tego, że zostanę sama z Michałkiem w tym wielkim mieście.
Piotr milczał długo. Potem powiedział coś, czego nigdy bym się po nim nie spodziewała:
— Ja też się boję. Boję się, że cię stracę. Boję się, że nie jestem wystarczająco dobrym ojcem i mężem.
Łzy napłynęły mi do oczu. Po raz pierwszy od dawna poczułam ulgę.
Ale wtedy zadzwonił telefon. Na wyświetlaczu pojawiło się imię: „Mama”.
— Agatko… — usłyszałam jej drżący głos. — Twój ojciec… On wrócił do domu po tylu latach…
Zamarłam. Ojciec odszedł od nas, kiedy miałam siedem lat. Nigdy nie pytałam dlaczego. Mama nigdy nie mówiła o nim źle, ale w jej oczach widziałam cień za każdym razem, gdy ktoś wspominał o rodzinie.
— Co mam zrobić? — zapytała cicho mama.
Spojrzałam na Piotra. On też słyszał rozmowę.
— Mamo… Nie wiem…
Rozłączyłam się i przez chwilę siedzieliśmy w ciszy.
— Może to znak? — powiedział Piotr cicho. — Może czas wybaczyć?
Nie odpowiedziałam. W głowie miałam mętlik. Czy można wybaczyć wszystko? Czy można zacząć od nowa?
Następnego dnia pojechałam do mamy. Siedziała przy kuchennym stole z ojcem naprzeciwko niej. Wyglądał staro i zmęczony.
— Agatko… Przepraszam — powiedział tylko.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przez tyle lat budowałam wokół siebie mur z żalu i niezrozumienia. Teraz ten mur zaczął pękać.
Wróciłam do domu późno wieczorem. Piotr czekał na mnie z herbatą.
— I co teraz? — zapytał cicho.
Usiadłam obok niego i spojrzałam na nasze mieszkanie: stertę prania na kanapie, zabawki Michałka pod stołem, niedojedzone puree na talerzu.
— Nie wiem — odpowiedziałam zgodnie z prawdą. — Ale chyba warto spróbować jeszcze raz…
Czasem myślę: czy lepiej znać prawdę i próbować wybaczyć, czy żyć dalej w cieniu niedopowiedzeń? Czy każda rodzina musi przejść przez swoje piekło, żeby odnaleźć spokój? Co Wy o tym myślicie?