Sąsiadka, która zawsze pukała po słodycze – historia o granicach i samotności

– Pani Emilio, ma pani może kawałek sernika? – głos pani Jadwigi rozbrzmiał za drzwiami po raz trzeci tego tygodnia. Stałam w kuchni, z łyżką w ręku, próbując zebrać myśli. Sernik upiekłam specjalnie na weekend, żeby mieć coś słodkiego do kawy, ale już wiedziałam, że nie doczeka nawet soboty.

Otworzyłam drzwi. Pani Jadwiga, drobna staruszka z siwym kokiem i wiecznie zmartwionym spojrzeniem, uśmiechnęła się nieśmiało.

– Wie pani, tak mnie dziś głowa boli… A coś słodkiego zawsze pomaga – dodała, patrząc na mnie błagalnie.

Zawahałam się. Przypomniałam sobie pierwsze dni po przeprowadzce. Byłam wtedy pełna entuzjazmu i wdzięczna za każdą rozmowę. Pani Jadwiga przyszła wtedy z domowym kompotem i opowieściami o dawnych czasach. Wydawała się taka samotna. Chciałam być dobrą sąsiadką. Ale z czasem jej wizyty stały się coraz częstsze i coraz bardziej wymagające.

– Proszę bardzo – powiedziałam w końcu, odcinając spory kawałek sernika i podając go na talerzyku. – Ale to już ostatni, muszę oszczędzać.

– Dziękuję, kochana! – rozpromieniła się. – Wie pani, moja córka nigdy nie piecze… A wnuczka to tylko te gotowe batoniki je.

Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. W mojej głowie zaczęły kłębić się myśli: „Czy jestem złą osobą, jeśli nie chcę dzielić się wszystkim? Czy powinnam być bardziej stanowcza?” Mój budżet był napięty – nowa praca, kredyt na mieszkanie, rachunki. Każda paczka cukru i masła była na wagę złota.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Jak tam w nowym miejscu? – zapytała ciepło.

– Dobrze… Chociaż mam problem z sąsiadką. Codziennie przychodzi po coś słodkiego. Już nie wiem, jak jej odmówić.

– Może jest samotna? – zasugerowała mama. – Ale pamiętaj, że masz prawo do swoich granic.

Westchnęłam. „Granice” – łatwo powiedzieć, trudniej postawić.

Następnego dnia wróciłam z pracy zmęczona jak nigdy. Ledwo zdążyłam zdjąć płaszcz, już usłyszałam znajome pukanie.

– Pani Emilio… Może ma pani trochę czekolady? Tak mnie dziś życie przygniotło…

Tym razem poczułam irytację.

– Przepraszam, ale naprawdę nic już nie mam – odpowiedziałam przez drzwi.

Zapadła cisza. Po chwili usłyszałam cichy szloch oddalający się na klatce schodowej. Serce ścisnęło mi się z żalu i winy. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, analizując sytuację. Czy powinnam była być bardziej wyrozumiała? A może to ona przekraczała moje granice?

W pracy byłam rozkojarzona. Koleżanka z biura, Ania, zauważyła moją nieobecność myślami.

– Coś się stało?

Opowiedziałam jej całą historię.

– Emilia, musisz nauczyć się mówić „nie” bez poczucia winy. To nie twoja odpowiedzialność karmić całą klatkę schodową – powiedziała stanowczo.

Wieczorem postanowiłam porozmawiać z panią Jadwigą szczerze. Zapukałam do jej drzwi. Otworzyła mi zapuchnięta od płaczu.

– Przepraszam za wczoraj – zaczęłam niepewnie. – Chciałabym pani pomóc, ale sama mam ograniczone możliwości…

Pani Jadwiga spuściła wzrok.

– Ja wiem… Przepraszam, że tak nachodzę. Po śmierci męża czuję się taka pusta… Córka rzadko dzwoni, wnuczka tylko na Facebooku coś napisze… A pani była taka miła…

Poczułam łzy pod powiekami.

– Może zamiast słodyczy mogłybyśmy po prostu czasem wypić razem herbatę? – zaproponowałam cicho.

Uśmiechnęła się przez łzy.

Od tego dnia nasze relacje się zmieniły. Pani Jadwiga przestała przychodzić po słodycze, ale raz w tygodniu spotykałyśmy się na herbacie i rozmowie. Czasem przynosiła własne ciasteczka – kruche i lekko przypalone, ale pieczone z sercem.

Mimo to długo jeszcze walczyłam z poczuciem winy i lękiem przed stawianiem granic. Zastanawiałam się: czy można być dobrym człowiekiem i jednocześnie dbać o siebie? Czy pomagając innym, nie zapominamy czasem o sobie?

Może wy też mieliście podobne doświadczenia? Jak radzicie sobie z sąsiedzkimi prośbami i własnymi granicami?