Skrzydlate marzenia Wioli – między niebem a ziemią
Żurawie-okręty płynęły po niebie, a ja leżałam w łóżku, patrząc na białą suknię ślubną wiszącą na drzwiach szafy. Była zbyt długa, więc powiesiłam ją na zewnątrz, żeby się nie pogniotła. Przeciągnęłam się z rozkoszą, ale zaraz potem poczułam, jak wspomnienia runęły na mnie lawiną. Zabrakło mi powietrza. Dziś miał być najważniejszy dzień mojego życia – przynajmniej tak wszyscy mówili. Ale czy naprawdę tego chciałam?
– Wiola, wstawaj! – głos mamy przebił się przez drzwi. – Musisz jeszcze zjeść śniadanie i zrobić makijaż! Goście będą za dwie godziny!
Zamknęłam oczy. Słyszałam w jej głosie napięcie, którego nie potrafiła ukryć. Od tygodni powtarzała, że wszystko musi być idealne. Że nie mogę zawieść rodziny. Że ślub z Piotrem to najlepsze, co mogło mnie spotkać.
Ale ja… Ja marzyłam o czymś innym. O podróżach, o lataniu, o wolności. O tym, żeby być jak te żurawie na niebie – skrzydlate marzenia w chmurach, nieograniczone niczym.
Wstałam powoli i podeszłam do okna. Na podwórku krzątała się babcia Zosia, rozkładając białe obrusy na stołach pod namiotem. Tata rozmawiał przez telefon, gestykulując nerwowo. Wszyscy byli zajęci przygotowaniami do mojego ślubu, a ja czułam się jak widz we własnym życiu.
– Wiola! – Mama weszła bez pukania. – Co ty robisz? Jeszcze nie gotowa? – Jej wzrok padł na moją twarz i natychmiast zmiękł. – Kochanie… wiem, że się denerwujesz. Każda panna młoda tak ma.
Chciałam jej powiedzieć, że to nie nerwy, tylko strach. Że nie jestem pewna, czy chcę wyjść za Piotra. Że boję się zamknąć drzwi do swoich marzeń na zawsze. Ale słowa ugrzęzły mi w gardle.
– Mamo…
– Tak?
– Czy ty byłaś szczęśliwa w dniu swojego ślubu?
Zaskoczyłam ją tym pytaniem. Przez chwilę patrzyła na mnie bez słowa.
– To był inny czas – powiedziała w końcu cicho. – Nie mieliśmy takich wyborów jak wy teraz.
Wyszła, zostawiając mnie z jeszcze większym ciężarem na sercu.
Przypomniałam sobie rozmowę z Piotrem sprzed tygodnia.
– Wiola, przecież wiesz, że cię kocham – mówił wtedy, trzymając mnie za rękę. – Zbudujemy razem dom, będziemy mieli dzieci…
Ale ja widziałam siebie gdzieś indziej – w kabinie samolotu, nad chmurami, z aparatem fotograficznym w ręku. Od dziecka marzyłam o lataniu. Tata zawsze mówił: „Wiola, ty masz głowę w chmurach”.
Zeszłam na dół do kuchni. Babcia Zosia siedziała przy stole i obierała jabłka.
– Dziecko, pamiętaj – powiedziała nagle – życie jest krótkie. Nie pozwól nikomu decydować za ciebie.
Spojrzałam na nią zaskoczona.
– Babciu…
– Ja też kiedyś miałam marzenia – uśmiechnęła się smutno. – Ale wybrałam rodzinę. I nigdy nie żałowałam… ale czasem myślę, co by było, gdybym poszła inną drogą.
Wtedy zadzwonił telefon. To była Anka, moja przyjaciółka.
– Wiola! Jesteś gotowa? – Jej głos był pełen entuzjazmu.
– Nie wiem…
– Co się dzieje?
Opowiedziałam jej wszystko – o swoich wątpliwościach, o strachu przed utratą siebie.
– Wiola – przerwała mi stanowczo – jeśli masz choć cień wątpliwości, musisz to przemyśleć. Lepiej zatrzymać się teraz niż żałować całe życie.
Wróciłam do pokoju i spojrzałam na suknię ślubną. Była piękna, ale wydawała mi się teraz jak więzienny uniform.
Nagle usłyszałam kłótnię rodziców na dole.
– To jej życie! – krzyczał tata.
– Ale co ludzie powiedzą?! – ripostowała mama.
Zeszłam po schodach i stanęłam w drzwiach kuchni.
– Mamo, tato…
Odwrócili się do mnie jednocześnie.
– Ja… nie jestem pewna, czy chcę dziś wychodzić za mąż.
Zapadła cisza tak gęsta, że można ją było kroić nożem.
Mama zaczęła płakać. Tata objął ją ramieniem i spojrzał na mnie poważnie.
– Wiolu… to twoja decyzja – powiedział cicho.
Wyszłam na dwór. Goście zaczynali już przyjeżdżać. Czułam ich spojrzenia na sobie jak igły.
Wtedy zobaczyłam żurawie lecące wysoko nad domem. Przypomniały mi o moich marzeniach – tych skrzydlatych snach z dzieciństwa.
Wróciłam do pokoju i zdjęłam suknię z drzwi szafy. Usiadłam na łóżku i zaczęłam płakać – pierwszy raz od miesięcy pozwoliłam sobie na prawdziwe łzy.
Po godzinie przyszła Anka.
– Co postanowiłaś?
Spojrzałam jej prosto w oczy.
– Nie wyjdę dziś za mąż. Muszę najpierw odnaleźć siebie.
Anka uśmiechnęła się szeroko i przytuliła mnie mocno.
Wieczorem siedziałam sama przy oknie i patrzyłam na ciemniejące niebo. Żurawie już odleciały, ale ich obraz został we mnie na zawsze.
Czy miałam prawo wybrać siebie zamiast oczekiwań innych? Czy odwaga do bycia sobą jest egoizmem czy koniecznością? Może każdy z nas musi kiedyś zdecydować: zostać na ziemi czy polecieć za swoimi skrzydlatymi marzeniami…