Takie jest życie: Między przystankami nadziei i rozczarowania

Gdy autobus zatrzymał się na środku ruchliwej ulicy, poczułam, jak moje serce przyspiesza. Pasażerowie tylko mocniej chwycili się poręczy. Ktoś zaklął pod nosem, ktoś inny przywarł do zaparowanej szyby, próbując dojrzeć powód zatrzymania. W powietrzu zawisł pomruk — mieszanka irytacji i ciekawości. Konduktorka, przeciskając się do kabiny kierowcy, otworzyła drzwi i zastygła, jakby natknęła się na coś, co nie pasowało do zwykłego poranka w Warszawie.

Siedziałam na wytartym siedzeniu, ściskając torbę z zakupami. W środku miałam chleb, mleko i paczkę leków dla mamy. Znowu zapomniałam o własnym śniadaniu. Myśli krążyły wokół tego, czy zdążę do pracy na czas i czy mama nie zadzwoni z pretensją, że znowu się spóźniam. „Ile jeszcze razy będziesz mnie zawodzić, Aniu?” — jej głos dźwięczał mi w głowie nawet wtedy, gdy była daleko.

Autobus stał, a ludzie zaczynali szeptać coraz głośniej. — Co się dzieje? — zapytała starsza pani obok mnie, ściskając torebkę tak mocno, że jej knykcie pobielały. — Może wypadek? — odpowiedział ktoś z tyłu. — Albo znowu jakiś protest. —

Wtedy usłyszeliśmy krzyk kierowcy: — Proszę nie wychodzić! Proszę zostać w środku!

Zrobiło się duszno. Przez chwilę miałam ochotę po prostu wyjść i pobiec przed siebie, zostawić wszystko za sobą: pracę, mamę, wieczne pretensje i niekończące się rachunki. Ale zostałam. Jak wszyscy inni.

Telefon zadzwonił. Zobaczyłam na ekranie imię: „Mama”.

— Aniu, gdzie jesteś? Miałaś być już godzinę temu! — Jej głos był ostry jak nóż.

— Mamo, autobus stoi w korku… coś się stało na ulicy…

— Zawsze masz wymówki! Gdybyś była bardziej odpowiedzialna…

Przerwałam jej w pół zdania. — Mamo, robię co mogę! — powiedziałam zbyt głośno. Ludzie spojrzeli na mnie z ukosa.

Rozłączyłam się i poczułam łzy pod powiekami. Nie mogłam płakać tu, przy tych wszystkich ludziach. Zacisnęłam pięści i spojrzałam przez okno. Na zewnątrz policja rozmawiała z kierowcą innego samochodu. Ktoś leżał na chodniku przykryty folią termiczną.

— O Boże… — szepnęła kobieta z przodu autobusu.

Nagle poczułam, jakby cały świat zwolnił. Przypomniałam sobie rozmowę z mamą sprzed tygodnia:

— Aniu, nie rozumiesz, jak ciężko mi tu samej…
— Mamo, przecież codziennie do ciebie dzwonię i robię zakupy…
— Ale to nie to samo! Ty zawsze gdzieś biegniesz…

Zawsze gdzieś biegłam. Praca w call center, opieka nad chorą matką, samotność w wynajmowanym pokoju na Pradze. Czasem wydawało mi się, że jestem tylko trybikiem w wielkiej maszynie miasta.

W autobusie ktoś zaczął płakać. Młoda dziewczyna rozmawiała przez telefon:

— Mamo, nie wiem kiedy wrócę… Tak, wszystko dobrze… Nie płacz…

Spojrzałyśmy na siebie przez chwilę. W jej oczach zobaczyłam własny strach.

Kierowca wrócił do autobusu blady jak ściana.

— Proszę państwa, musimy poczekać jeszcze chwilę…

Ludzie zaczęli narzekać głośniej. Ktoś próbował wyjść mimo zakazu. Ktoś inny zadzwonił do pracy tłumacząc się szefowi. Ja siedziałam cicho, czując jak narasta we mnie gniew i bezsilność.

Wtedy zadzwonił mój brat, Tomek.

— Anka, co się dzieje? Mama dzwoniła do mnie cała roztrzęsiona.

— Tomek, utknęłam w autobusie. Nie mogę nic zrobić!

— Zawsze wszystko jest na twojej głowie… Może powinienem przyjechać?

Poczułam ukłucie żalu.

— Może powinieneś — powiedziałam cicho.

Tomek milczał przez chwilę.

— Przepraszam… Wiem, że ci ciężko. Po prostu nie wiem jak ci pomóc.

Chciałam mu powiedzieć, że wystarczyłoby czasem zadzwonić do mamy albo przyjechać na weekend. Ale połknęłam słowa.

W autobusie zrobiło się ciszej. Ludzie zmęczeni czekaniem zaczęli opowiadać sobie historie: o pracy, o rodzinie, o tym jak trudno jest żyć w tym mieście. Starsza pani obok mnie westchnęła:

— Wie pani… ja też kiedyś opiekowałam się chorą matką. To nie jest łatwe…

Spojrzałam na nią ze zdziwieniem.

— Czasem myślę, że już nie dam rady — powiedziałam szczerze.

Pani uśmiechnęła się smutno.

— Ale zawsze jakoś dajemy radę… Bo kto inny ma to zrobić?

Zrobiło mi się trochę lżej na sercu. Może nie jestem sama w tym wszystkim?

Po godzinie autobus ruszył powoli dalej. Ludzie wysiadali po kolei na swoich przystankach. Gdy wysiadałam na swoim, starsza pani dotknęła mojej ręki:

— Proszę dbać o siebie, dobrze?

Uśmiechnęłam się przez łzy.

Szłam do domu przez szare podwórko blokowiska. Mama czekała przy oknie.

— W końcu jesteś! — krzyknęła przez uchylone okno.

Weszłam do mieszkania pachnącego lekarstwami i starymi książkami. Mama spojrzała na mnie surowo:

— Długo ci to zajęło.

Zamiast tłumaczyć się po raz setny, po prostu ją przytuliłam.

— Przepraszam mamo… Dzisiaj był trudny dzień.

Poczułam jak jej ramiona drżą lekko.

Wieczorem siedziałam przy oknie i patrzyłam na światła miasta. Czy to wszystko ma sens? Czy kiedykolwiek będziemy dla siebie wystarczająco dobrzy?

Może takie właśnie jest życie: pełne zatrzymań, niespodziewanych przeszkód i chwil bliskości tam, gdzie najmniej się ich spodziewamy.