„Tato! Mama jest w szpitalu. Zabrałam Zosię do babci”: Moje zaniedbanie doprowadziło ją na szpitalne łóżko
– Tato! Mama jest w szpitalu. Zabrałam Zosię do babci – głos mojej córki, Julki, drżał przez telefon. W tle słyszałem płacz mojej młodszej córki, Zosi. Przez chwilę nie mogłem złapać tchu.
– Co się stało? – wykrztusiłem w końcu, czując jak serce wali mi jak młot.
– Mama zemdlała w kuchni. Zadzwoniłam po karetkę. Lekarz powiedział, że to przez stres i wyczerpanie… Tato, czemu nie zauważyłeś, że z mamą jest źle?
Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Stałem na przystanku autobusowym, czekając na autobus do pracy, jak co dzień. Wokół mnie zwykły gwar miasta – ktoś rozmawiał przez telefon, ktoś inny przeglądał gazetę. Ja byłem jakby poza tym wszystkim, zamknięty w swoim świecie obowiązków i wiecznego pośpiechu.
Jeszcze rano kłóciliśmy się z Anią o drobiazgi. O to, że nie wyniosłem śmieci, że znowu zapomniałem kupić mleka dla Zosi. Wyszedłem trzaskając drzwiami, myśląc tylko o tym, żeby nie spóźnić się na spotkanie w pracy. Nawet nie spojrzałem jej w oczy.
Teraz stałem na tym cholernym przystanku i czułem, jak wszystko wymyka mi się spod kontroli.
Wsiadłem do autobusu, ale zamiast jechać do biura, pojechałem prosto do szpitala. Po drodze dzwoniłem do Julki, ale nie odbierała. W głowie miałem tylko jedno pytanie: jak mogłem być tak ślepy?
W szpitalu odnalazłem Anię na oddziale wewnętrznym. Leżała blada na łóżku, pod kroplówką. Obok siedziała moja teściowa i patrzyła na mnie z wyrzutem.
– W końcu przyszedłeś – powiedziała cicho. – Może teraz zrozumiesz, co znaczy być ojcem i mężem.
Nie odpowiedziałem. Usiadłem przy łóżku Ani i wziąłem ją za rękę. Była zimna i sucha.
– Przepraszam – wyszeptałem. – Nie widziałem…
Otworzyła oczy i spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Nie widziałeś mnie od miesięcy – powiedziała cicho. – Byłeś tylko ciałem w domu. Myślałam, że jeszcze ci zależy…
Poczułem, jak łzy napływają mi do oczu. Przypomniałem sobie wszystkie te wieczory spędzone przy komputerze, kiedy Ania próbowała ze mną rozmawiać, a ja tylko mruczałem coś pod nosem. Wszystkie te weekendy, kiedy zabierała dziewczynki na plac zabaw sama, bo ja musiałem „popracować”.
– Aniu…
– Nie mów nic – przerwała mi. – Teraz już za późno na słowa.
Wyszedłem na korytarz i usiadłem na zimnej ławce. Obok przechodziły pielęgniarki, ktoś płakał za ścianą. Zadzwoniłem do Julki.
– Tato? – odebrała po kilku sygnałach.
– Jak Zosia?
– Śpi u babci. Tato… czy mama umrze?
Zacisnąłem powieki.
– Nie wiem, kochanie. Ale zrobię wszystko, żeby było dobrze.
Położyłem głowę na dłoniach i poczułem się jak dziecko. Przypomniałem sobie własnego ojca – wiecznie nieobecnego, surowego człowieka, który nigdy nie miał dla mnie czasu. Przysięgałem sobie, że będę inny. A jednak historia zatoczyła koło.
Następnego dnia wróciłem do szpitala z Zosią i Julką. Dziewczynki rzuciły się mamie na szyję i płakały razem z nią. Patrzyłem na nich i czułem się jak intruz we własnej rodzinie.
Po kilku dniach Anię wypisano do domu. Lekarz powiedział jasno: „Jeśli nie zmieni pani trybu życia i nie dostanie wsparcia od rodziny, wróci pani tu szybciej niż myśli”.
W domu próbowałem przejąć część obowiązków: gotowałem obiady (choć przypalały się regularnie), odprowadzałem Zosię do przedszkola, pomagałem Julce w lekcjach. Ale czułem, że to za mało. Ania była zamknięta w sobie, unikała rozmów ze mną.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem przy stole.
– Aniu… czy możemy porozmawiać?
Spojrzała na mnie z rezygnacją.
– O czym?
– O nas… O tym wszystkim…
Westchnęła ciężko.
– Wiesz, ile razy próbowałam ci powiedzieć, że sobie nie radzę? Że jestem zmęczona? Że potrzebuję cię tu i teraz? Zawsze miałeś coś ważniejszego: pracę, komputer, telefon…
– Wiem… Przepraszam…
– Przeprosiny niczego nie zmienią – przerwała mi ostro. – Musisz pokazać mi, że ci zależy. Inaczej…
Nie dokończyła zdania. Ale wiedziałem, co miała na myśli.
Od tamtej pory zacząłem walczyć o rodzinę naprawdę. Zrezygnowałem z nadgodzin w pracy, zacząłem chodzić z dziewczynkami na spacery, gotować razem z Anią (choć często kończyło się to kuchenną katastrofą). Zacząłem słuchać – naprawdę słuchać – tego, co mówi żona i dzieci.
Nie było łatwo odzyskać ich zaufanie. Julka długo była obrażona; Zosia często pytała: „Tatusiu, czy już zawsze będziesz z nami?”. Ania patrzyła na mnie podejrzliwie przy każdym moim geście.
Ale powoli zaczęliśmy odbudowywać to, co straciłem przez lata zaniedbań.
Pewnego dnia Julka przyszła do mnie wieczorem.
– Tato… czy możemy pograć razem w planszówki?
Uśmiechnąłem się przez łzy.
– Oczywiście, kochanie.
Usiedliśmy całą rodziną przy stole i graliśmy do późna w nocy. Śmialiśmy się i wygłupialiśmy jak nigdy wcześniej.
Dziś wiem jedno: rodzina to nie jest coś oczywistego. To codzienna praca i wybory, które podejmujemy każdego dnia.
Czasem myślę: ile jeszcze rodzin musi przejść przez taki kryzys jak my? Ile osób musi stracić wszystko, żeby zrozumieć, co naprawdę jest ważne? Czy wy też mieliście momenty zwątpienia i żalu? Jak sobie z nimi poradziliście?