Tchynina propozycja: Zamiana mieszkań za cenę zaufania
– Naprawdę myślisz, że jestem aż tak naiwna? – mój głos drżał, choć starałam się brzmieć stanowczo. Siedziałam naprzeciwko teściowej, pani Haliny, w jej dusznym salonie pachnącym starą lawendą i kurzem. Deszcz bębnił o parapet, a światło lampy rzucało cienie na jej twarz.
– Marto, nie przesadzaj – odpowiedziała spokojnie, poprawiając okulary na nosie. – To tylko formalność. Przecież i tak jesteśmy rodziną. W moim wieku nie potrzebuję już dużego mieszkania, a wy z Pawłem moglibyście mieć więcej przestrzeni dla siebie. Ale muszę mieć pewność, że nie zostanę na lodzie.
Wiedziałam, że za tą propozycją kryje się coś więcej. Teściowa nigdy nie robiła niczego bezinteresownie. Od początku naszego małżeństwa z Pawłem czułam się jak intruz w ich rodzinie. Każda niedziela u niej była próbą sił – subtelne docinki, porównania do byłej dziewczyny Pawła, wieczne pretensje o to, że nie gotuję „jak trzeba”.
Spojrzałam na Pawła. Siedział obok mnie, nerwowo bawiąc się obrączką. – Może to rzeczywiście dobry pomysł… – wymamrotał. – Mama ma rację, jej mieszkanie jest mniejsze, a my moglibyśmy wreszcie mieć własny pokój dla dziecka.
Zacisnęłam dłonie w pięści pod stołem. – Paweł, czy ty słyszysz siebie? Ona chce, żebym przepisała swoje mieszkanie na nią! To nie jest uczciwa zamiana.
Teściowa westchnęła teatralnie. – Dziecko, nie rozumiesz… Ja tylko chcę zabezpieczyć swoją przyszłość. Ty masz jeszcze całe życie przed sobą.
Wróciliśmy do domu w milczeniu. Paweł był wyraźnie spięty. W końcu wybuchł:
– Zawsze masz problem z moją matką! Nigdy nie próbujesz jej zrozumieć!
– A ty nigdy nie stoisz po mojej stronie! – odpowiedziałam ostro.
Noc była bezsenna. Leżałam i patrzyłam w sufit, słuchając oddechu Pawła. W głowie kłębiły mi się myśli: co jeśli się zgodzę? Czy naprawdę mogę zaufać teściowej? Przecież to moje mieszkanie – jedyna rzecz, którą dostałam po babci. Mój azyl.
Następnego dnia zadzwoniła mama.
– Martuś, słyszałam od cioci Krysi, że Halina coś kombinuje z mieszkaniami…
– Mamo, nie wiem co robić… Paweł uważa, że przesadzam.
– Dziecko, pamiętaj: mieszkanie to bezpieczeństwo. Nie oddawaj go nikomu.
Przez kolejne dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Paweł coraz częściej wychodził do pracy wcześniej i wracał później. Ja unikałam rozmów o mieszkaniu, ale temat wisiał nad nami jak chmura burzowa.
W końcu teściowa zadzwoniła sama.
– Marto, musimy to załatwić szybko. Znalazłam już nawet notariusza.
– Pani Halino… – zaczęłam niepewnie. – To dla mnie bardzo trudna decyzja. To mieszkanie jest dla mnie ważne.
– Ależ oczywiście! Rozumiem cię doskonale. Dlatego właśnie chcę ci pomóc! – jej głos był przesłodzony jak lukier na pączkach.
Zgodziłam się na spotkanie u notariusza, choć serce waliło mi jak młotem. Przed wejściem do kancelarii zadzwoniłam do mamy.
– Mamo, boję się…
– Martuś, jeśli coś ci się nie podoba, po prostu powiedz NIE.
W kancelarii teściowa była już gotowa z dokumentami. Notariusz spojrzał na mnie znad okularów.
– Czy jest pani pewna tej decyzji?
Spojrzałam na Pawła. Unikał mojego wzroku.
– Nie… Nie jestem pewna – powiedziałam cicho.
Teściowa spojrzała na mnie z chłodem.
– Myślałam, że jesteś rozsądniejsza.
Wyszłam z kancelarii z poczuciem ulgi i strachu jednocześnie. Wiedziałam, że właśnie wypowiedziałam wojnę rodzinie Pawła.
Wieczorem Paweł wrócił do domu wściekły.
– Co ty sobie wyobrażasz?! Mama jest załamana! Zawsze musisz wszystko komplikować!
– Paweł… To moje mieszkanie! Nie mogę go oddać tylko dlatego, że twoja mama tego chce!
Przez kolejne tygodnie żyliśmy jak obcy ludzie pod jednym dachem. Teściowa przestała dzwonić. Paweł coraz częściej nocował u kolegi „bo musi popracować”.
Pewnego dnia znalazłam w skrzynce list polecony – wezwanie do sądu o zniesławienie ze strony teściowej. Zarzucała mi „celowe działanie na jej szkodę” i „manipulowanie synem”.
Zadzwoniłam do mamy zapłakana.
– Mamo… Ona mnie pozywa!
– Spokojnie, Martuś. To tylko straszak. Ona chce cię złamać psychicznie.
W pracy byłam cieniem samej siebie. Szefowa zapytała:
– Wszystko w porządku?
– Tak… po prostu mam trudny czas w domu.
Wieczorami płakałam w poduszkę. Czułam się zdradzona przez męża i upokorzona przez teściową. Zaczęłam chodzić do psychologa.
– Pani Marto, czy kiedykolwiek postawiła pani siebie na pierwszym miejscu? – zapytała terapeutka podczas jednej z sesji.
Zastanowiłam się długo nad tym pytaniem. Całe życie starałam się być „tą dobrą”, „tą wyrozumiałą”, „tą cichą”. Ale czy ktoś kiedykolwiek pytał mnie o zdanie?
Po kilku miesiącach Paweł przyszedł do mnie z walizką.
– Wyprowadzam się do mamy… Muszę to przemyśleć.
Nie zatrzymałam go. Poczułam ulgę i smutek jednocześnie.
Proces sądowy zakończył się umorzeniem sprawy – sąd uznał pozew za bezzasadny. Teściowa przestała się odzywać na dobre.
Zostałam sama w swoim mieszkaniu. Przez pierwsze tygodnie czułam pustkę i żal. Ale potem zaczęłam oddychać pełną piersią. Kupiłam nową zasłonę do kuchni, przemalowałam ściany na jasny błękitny kolor – taki sam jak u babci.
Czasem zastanawiam się: czy warto było postawić wszystko na jedną kartę? Czy rodzina to naprawdę zawsze bezpieczeństwo? A może czasem trzeba wybrać siebie?