Teściowa z Pomysłem: „Oddajcie Oszczędności, a Przepiszę Mieszkanie na Waszą Córkę!” – Ale Ja Tam Wiecznie Nie Będę Mieszkać…
– No i co teraz zamierzacie zrobić? – głos teściowej przebił się przez ciszę jak dźwięk rozbitego szkła. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a ja czułam, jak serce wali mi w piersi. Zosia spała w pokoju obok, a ja z mężem, Piotrem, wymienialiśmy nerwowe spojrzenia.
– Mamo, jeszcze nie wiemy – Piotr próbował zachować spokój. – Szukamy niani, ale to kosztuje…
– Niani?! – Teściowa aż podniosła głos. – Po co wam niania? Przecież ja mogę się zająć Zosią! Ale…
Wiedziałam, że zaraz padnie to „ale”. Od miesięcy czułam, że coś wisi w powietrzu. Teściowa była kobietą praktyczną i zawsze miała swoje „genialne” pomysły na życie innych.
– Ale co? – zapytałam cicho.
– Oddajcie mi swoje oszczędności. Wszystko, co macie na koncie. Ja to dobrze zainwestuję, a w zamian przepiszę mieszkanie na Zosię. Przecież i tak kiedyś będzie jej.
Zamarłam. Piotr spojrzał na mnie z niedowierzaniem.
– Mamo, przecież to nasze pieniądze na czarną godzinę! – powiedział stanowczo.
– A mieszkanie? To nie jest nic? – Teściowa patrzyła na nas wyzywająco. – Ja tam wiecznie mieszkać nie będę. Lepiej, żebyście już teraz mieli pewność, że Zosia będzie miała dach nad głową.
W mojej głowie kłębiły się myśli. Wiedziałam, że teściowa nie jest osobą, której można bezgranicznie ufać w sprawach finansowych. Już raz „zainwestowała” pieniądze mojego szwagra w jakąś szemraną spółdzielnię i do dziś nie odzyskał nawet połowy.
Ale z drugiej strony… Nasze oszczędności topniały szybciej niż śnieg w marcu. Po urlopie macierzyńskim miałam wrócić do pracy w agencji reklamowej, którą kochałam, ale opieka nad Zosią była problemem. Żłobek? Za wcześnie. Niania? Za drogo. Teściowa? Zawsze miała czas…
Wieczorem leżałam obok Piotra i słyszałam jego cichy oddech. Nie spał.
– Co myślisz? – zapytałam szeptem.
– Nie wiem… Boję się jej pomysłów. Ale jeśli naprawdę przepisze mieszkanie na Zosię…
– A jeśli nie? Jeśli coś się stanie? Albo zmieni zdanie?
Piotr milczał długo.
– Może powinniśmy spisać wszystko u notariusza?
Następnego dnia wróciliśmy do rozmowy z teściową.
– Dobrze – powiedział Piotr. – Ale wszystko musi być u notariusza. I chcemy mieć pewność, że mieszkanie faktycznie będzie Zosi.
Teściowa prychnęła.
– Nie ufacie mi? Jestem waszą rodziną!
– To nie kwestia zaufania, tylko bezpieczeństwa naszej córki – odpowiedziałam stanowczo.
Zgodziła się niechętnie. Umówiliśmy się na spotkanie u notariusza za tydzień.
Przez te dni atmosfera w domu była napięta jak struna. Piotr chodził rozdrażniony, ja płakałam po nocach ze stresu. Zosia wyczuwała nasze emocje i coraz częściej płakała bez powodu.
W dzień spotkania u notariusza teściowa przyszła ubrana odświętnie i z miną męczennicy.
– Robię to dla was! – powtarzała co chwilę.
Notariusz czytał dokumenty powoli i dokładnie tłumaczył każdą klauzulę. W końcu padło pytanie:
– Czy zgadza się pani przekazać mieszkanie wnuczce już teraz?
Teściowa nagle zbladła.
– Ale… Ja tam przecież mieszkam! I co wtedy?
– Można ustanowić dożywotnią służebność mieszkania dla pani – wyjaśnił notariusz.
Widziałam, jak teściowa zaczyna się wycofywać.
– To może jednak poczekajmy… Może jeszcze przemyślcie sprawę tych oszczędności…
Wyszliśmy z kancelarii w milczeniu. Piotr był blady jak ściana.
– Wiedziałem… – szepnął tylko.
Wieczorem zadzwoniła moja mama:
– Kochanie, słyszałam o tej sytuacji od Piotra. Nie dajcie się wciągnąć w żadne układy bez zabezpieczenia! Pamiętajcie, że rodzina rodziną, ale pieniądze potrafią ludzi zmienić…
Przez kolejne dni teściowa obraziła się na nas na dobre. Przestała przychodzić, nie odbierała telefonów. Zostaliśmy sami z problemem opieki nad Zosią i coraz większym stresem finansowym.
W pracy nie mogłam się skupić. Szefowa zauważyła moje rozkojarzenie.
– Wszystko w porządku? – zapytała delikatnie.
Chciałam odpowiedzieć „tak”, ale łzy napłynęły mi do oczu.
– Nie wiem już, co robić…
Po pracy spotkałam się z przyjaciółką, Martą.
– Słuchaj, moja sąsiadka szuka pracy jako niania i bierze mniej niż agencje. Jest cudowna z dziećmi!
To była iskierka nadziei. Spotkaliśmy się z panią Haliną następnego dnia. Od razu poczułam spokój – ciepła, serdeczna kobieta, która od razu złapała kontakt z Zosią.
Zdecydowaliśmy się zatrudnić panią Halinę na pół etatu. Było ciężko finansowo, ale przynajmniej wiedzieliśmy, że Zosia jest bezpieczna i szczęśliwa.
Teściowa po kilku tygodniach zaczęła się odzywać. Najpierw przez Piotra:
– No i co? Oddaliście już komuś te pieniądze?
Nie odpowiedziałam. Wiedziałam już jedno: rodzina to nie bank ani inwestycja. Każdy musi sam wybrać swoją drogę i nauczyć się stawiać granice – nawet najbliższym.
Czasem patrzę na śpiącą Zosię i pytam siebie: czy naprawdę warto ryzykować wszystko dla obietnicy czegoś, co być może nigdy nie będzie nasze? Czy rodzina powinna stawiać nas przed takimi wyborami?