„To wszystko moja wina” – Historia jednej nocy, która zmieniła moje życie
– Mamo, czy ty naprawdę nie widzisz, że Staś jest chory? – głos mojego syna, Pawła, drżał od gniewu i zmęczenia. Stał w przedpokoju, trzymając na rękach mojego wnuka, który wtulał się w jego szyję z zamkniętymi oczami.
Przez chwilę nie wiedziałam, co odpowiedzieć. W kuchni jeszcze pachniało rosołem, a na stole stały niedojedzone pierogi. Był piątek wieczór, miałam nadzieję na spokojny rodzinny czas. Ale Staś od rana był marudny, kaszlał i miał gorączkę. Próbowałam go zabawić bajkami, robiłam herbatę z malinami, przykładałam chłodne kompresy. Paweł przyjechał po pracy, zmęczony i rozdrażniony.
– Przesadzasz – powiedziałam cicho, choć już wtedy czułam ukłucie niepokoju. – Dzieci czasem chorują. Przeziębił się, nic wielkiego.
Paweł spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie pierwszy raz w życiu. – Ty zawsze wszystko bagatelizujesz! – wybuchnął. – Zawsze! Gdy byłem mały, też mówiłaś: „To tylko katar”, a potem kończyło się zapaleniem płuc!
Zamarłam. W jednej chwili wróciły do mnie wspomnienia sprzed lat – Paweł leżący w szpitalnym łóżku, ja czuwająca przy nim nocami, modląca się o cud. Ale wtedy byłam sama, musiałam pracować, nie mogłam pozwolić sobie na panikę przy każdym kaszlu.
– Przepraszam – wyszeptałam. – Myślałam, że wiem lepiej…
Staś zaczął płakać. Paweł spojrzał na mnie z wyrzutem i wyszedł bez słowa. Zostałam sama w pustym mieszkaniu, z dźwiękiem zamykających się drzwi odbijającym się echem w mojej głowie.
Nie spałam tej nocy. Wpatrywałam się w sufit, analizując każdą chwilę dnia. Czy powinnam była zadzwonić po lekarza? Czy powinnam była powiedzieć Pawłowi, żeby został w domu? Czy powinnam była…
Rano zadzwoniłam do syna. Nie odebrał. Napisałam wiadomość: „Jak Staś?” Odpowiedź przyszła dopiero po kilku godzinach: „W szpitalu. Zapalenie płuc.”
Zamarłam. Serce mi zamarło, ręce zaczęły drżeć. To wszystko moja wina – powtarzałam sobie w myślach. Gdyby nie moja upartość…
Po południu zebrałam się na odwagę i pojechałam do szpitala. Paweł siedział przy łóżku Stasia, który spał pod kroplówką. Syn nawet na mnie nie spojrzał.
– Paweł…
– Nie teraz – przerwał mi chłodno.
Usiadłam na krześle pod ścianą. Patrzyłam na wnuka i czułam narastającą falę żalu do samej siebie. Przypomniały mi się wszystkie chwile z dzieciństwa Pawła, kiedy musiałam być twarda, kiedy nie mogłam pozwolić sobie na słabość. Teraz widziałam, jak bardzo go to zraniło.
Wieczorem wróciłam do pustego mieszkania. Telefon milczał przez kolejne dni. Każda minuta była dla mnie karą – za dumę, za brak pokory, za przekonanie, że wiem wszystko najlepiej.
Po tygodniu Paweł zadzwonił.
– Staś wychodzi ze szpitala – powiedział bez emocji.
– Mogę wam jakoś pomóc? – zapytałam drżącym głosem.
– Poradzimy sobie – odparł krótko i rozłączył się.
Przez kolejne tygodnie widywaliśmy się tylko na rodzinnych obiadach u mojej siostry. Paweł był chłodny, unikał rozmów ze mną. Staś bawił się z kuzynami, ale często patrzył na mnie z nieufnością.
Któregoś dnia spotkałam sąsiadkę na klatce schodowej.
– Elżbieto, co się dzieje? Wyglądasz jak cień samej siebie.
Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem powiedziała:
– Każdy popełnia błędy. Najważniejsze to umieć przeprosić i wyciągnąć wnioski.
Te słowa nie dawały mi spokoju. Postanowiłam napisać list do Pawła:
„Synku,
Wiem, że zawiodłam Ciebie i Stasia. Zawsze chciałam być silna i nie okazywać słabości, ale teraz widzę, że to była pomyłka. Przepraszam za wszystkie chwile, kiedy czułeś się nieważny lub niezrozumiany. Kocham Cię i Twojego syna ponad wszystko.”
Nie odpowiedział od razu. Minęło kilka dni zanim zadzwonił.
– Przeczytałem Twój list – powiedział cicho. – Chciałem tylko, żebyś czasem mnie posłuchała…
– Masz rację – odpowiedziałam ze łzami w oczach. – Obiecuję, że będę się starać.
Od tamtej pory powoli odbudowujemy naszą relację. Nie jest łatwo – rany są głębokie i czasem wystarczy jedno słowo, by znów bolały. Ale uczę się słuchać i pytać zamiast narzucać swoje zdanie.
Często wracam myślami do tamtego wieczoru. Zastanawiam się: ile jeszcze matek popełnia te same błędy? Ile rodzin rozpada się przez dumę i brak rozmowy?
Czy naprawdę musimy czekać na tragedię, by zacząć słuchać swoich bliskich?