Trzy dzieci w rok – jak przetrwać, gdy życie nie pyta o zgodę?

– Znowu? – głos mojej mamy przeszył ciszę kuchni jak nóż. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w pianie, a ona patrzyła na mnie z niedowierzaniem. – Trzecie dziecko? W rok? Anka, co ty wyprawiasz ze swoim życiem?

Nie odpowiedziałam od razu. Woda była gorąca, a ja czułam, jak łzy mieszają się z potem na mojej twarzy. W głowie miałam tylko jedno: „Nie chciałam tego. Ale czy to znaczy, że nie dam rady?”

Mam na imię Anna. Mam 29 lat i mieszkam w małym mieszkaniu na warszawskim Bródnie. Jeszcze dwa lata temu byłam przekonana, że życie mam pod kontrolą. Pracowałam jako recepcjonistka w przychodni, miałam chłopaka – Pawła – i plany na przyszłość. Wszystko zmieniło się w ciągu kilku miesięcy.

Pierwsza ciąża była szokiem. Paweł nie chciał dziecka. „Nie jestem gotowy”, powiedział i zniknął z mojego życia szybciej niż zdążyłam powiedzieć „test ciążowy”. Zostałam sama, z brzuchem rosnącym szybciej niż moje poczucie odpowiedzialności. Moja mama była wściekła. Ojciec milczał – jak zawsze.

Urodziłam Zosię w styczniu. Była maleńka, krucha i piękna. Przez pierwsze tygodnie płakałam razem z nią – ze zmęczenia, bezsilności i strachu. Ale potem zaczęłam się przyzwyczajać. Zosia była moim światem.

W kwietniu poznałam Tomka. Przystojny, zabawny, wydawał się inny niż Paweł. Potrzebowałam kogoś, kto mnie przytuli, powie, że wszystko będzie dobrze. Może byłam naiwna, może po prostu samotna. Kiedy dowiedziałam się o drugiej ciąży, Tomek już nie odbierał telefonu.

Mama przestała ze mną rozmawiać. „Wstyd mi za ciebie”, rzuciła przez ramię, kiedy wychodziła do pracy. Ojciec patrzył na mnie jak na obcą osobę. Zaczęłam szukać wsparcia w internecie – fora dla samotnych matek stały się moim drugim domem.

W sierpniu urodził się Staś. Był zupełnie inny niż Zosia – spokojny, prawie nie płakał. Ale ja płakałam za niego. Zaczęły się problemy finansowe – zasiłek z MOPS-u ledwo starczał na pieluchy i mleko. Pracować nie mogłam, bo kto zajmie się dwójką niemowląt?

W listopadzie przyszła trzecia wiadomość – znowu ciąża. Tym razem nie było żadnego mężczyzny. Była samotność, przypadkowy seks po imprezie u koleżanki i głupia nadzieja, że może tym razem los się zlituje.

Mama wyrzuciła mnie z domu. „Nie będę patrzeć, jak marnujesz sobie życie!” – krzyczała, pakując moje rzeczy do reklamówek z Biedronki. Zamieszkałam u ciotki Krysi na Targówku. Było ciasno, głośno i duszno od jej papierosów.

W grudniu urodziła się Marysia. Trzy dzieci w rok – nawet pielęgniarki patrzyły na mnie z litością i niedowierzaniem.

Każdy dzień był walką o przetrwanie. Budziłam się co dwie godziny do któregoś z dzieci, gotowałam kaszki, prałam pieluchy ręcznie, bo pralka ciotki była wiecznie zepsuta. Staś zachorował na zapalenie płuc – spędziłam trzy noce na podłodze szpitala dziecięcego przy ul. Niekłańskiej.

Czułam się jak wrak człowieka. Czasem miałam ochotę wyjść i już nie wrócić. Ale kiedy patrzyłam na śpiącą Zosię albo słyszałam pierwszy śmiech Marysi, wiedziałam, że muszę walczyć.

Rodzina odwróciła się ode mnie prawie całkowicie. Tylko ciotka Krysia czasem przynosiła mi herbatę i mówiła: „Jakoś to będzie, Anka”.

Najgorsze były spojrzenia sąsiadów i komentarze w sklepie:
– To wszystkie twoje?
– Sama? Bez faceta?
– Nie wstyd ci?

Wstydziłam się każdego dnia. Ale jeszcze bardziej bałam się przyszłości moich dzieci.

Zaczęłam szukać pracy przez internet – szyłam maskotki na zamówienie, sprzątałam mieszkania wieczorami, kiedy dzieci spały u Krysi. Czasem nie miałam siły nawet jeść.

Pewnego dnia mama zadzwoniła:
– Anka… Może przyjedziesz na Wigilię?
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Chciałam wykrzyczeć jej wszystko: ból, żal i tęsknotę za normalnością.

Na Wigilii panowała cisza jak makiem zasiał. Ojciec podał mi barszcz bez słowa. Mama patrzyła na wnuki ukradkiem, jakby bała się je pokochać.

Po kolacji podeszła do mnie i ściszonym głosem powiedziała:
– Nie rozumiem cię… Ale widzę, że się starasz.

To było więcej niż mogłam oczekiwać.

Dziś moje dzieci mają rok, dziewięć miesięcy i trzy miesiące. Nadal jestem sama. Nadal walczę o każdy dzień.

Czasem pytam siebie: czy mogłam postąpić inaczej? Czy jestem złą matką? Czy moje dzieci będą mi kiedyś wdzięczne za to, że mimo wszystko ich nie zostawiłam?

A wy… co byście zrobili na moim miejscu? Czy można być szczęśliwym wbrew wszystkiemu?