Trzydzieści lat w cieniu: Gdy Andrzej odszedł, musiałam nauczyć się żyć od nowa
– Naprawdę myślisz, że to wszystko moja wina? – zapytałam, patrząc Andrzejowi prosto w oczy. W jego spojrzeniu nie było już czułości, tylko zmęczenie i coś, czego nie umiałam nazwać. Może rezygnacja?
– Nie chodzi o winę, Aniu. Po prostu… już nie mogę – odpowiedział cicho, jakby bał się, że sąsiedzi usłyszą. – Potrzebuję czegoś innego. Potrzebuję… siebie.
W tej chwili świat się zatrzymał. Przez trzydzieści lat byłam żoną Andrzeja. Byliśmy „Ania i Andrzej”, zawsze razem, nawet jeśli ostatnio coraz częściej obok siebie niż ze sobą. Ale nigdy nie sądziłam, że to się naprawdę skończy.
Kiedy trzasnęły drzwi, zostałam sama w naszym mieszkaniu na warszawskim Ursynowie. Siedziałam na kanapie, wpatrując się w ścianę, na której wisiały zdjęcia z wakacji w Międzyzdrojach, chrztu naszej córki Kasi, ślubu syna Michała. Wszystko wydawało się nagle obce, jakby należało do kogoś innego.
Telefon zadzwonił dopiero wieczorem. To była Kasia.
– Mamo, co się dzieje? Tata do mnie dzwonił…
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Jak wytłumaczyć dorosłej córce, że jej rodzice już nie są razem? Że tata po prostu wyszedł?
– Kochanie… Tata potrzebuje przerwy. Musimy to przemyśleć – wydukałam, czując jak łzy spływają mi po policzkach.
Kasia przyjechała następnego dnia. Przyniosła ciasto drożdżowe i kawę z ulubionej kawiarni na Kabatach.
– Mamo, nie możesz tak siedzieć i płakać. Musisz coś zrobić! – mówiła stanowczo, ale widziałam w jej oczach strach.
– Co mam zrobić, Kasiu? Mam trzydzieści lat małżeństwa za sobą. Wszystko było o nim, o was… Ja nawet nie wiem, kim jestem bez niego.
Michał zadzwonił wieczorem. Był wściekły.
– Jak on mógł ci to zrobić? Po tylu latach?!
Nie miałam odpowiedzi. Wszyscy oczekiwali ode mnie siły, a ja czułam się jak dziecko we mgle.
Pierwsze tygodnie były najgorsze. W pracy w szkole próbowałam udawać, że wszystko jest w porządku. Dzieciaki z klasy trzeciej pytały:
– Proszę pani, czemu jest pani taka smutna?
Uśmiechałam się sztucznie i mówiłam, że to tylko zmęczenie. Ale w domu czekała na mnie cisza. Nawet kotka Lusia wyczuwała zmianę – przestała mruczeć i chowała się pod łóżkiem.
Wieczorami chodziłam na długie spacery po osiedlu. Patrzyłam na okna innych mieszkań i zastanawiałam się, czy tam też ktoś płacze po nocach. Czy tylko ja nie umiem sobie poradzić?
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Zofię.
– Aniu, co się dzieje? Dawno cię nie widziałam z Andrzejem…
Zawahałam się.
– Andrzej… wyjechał na jakiś czas – skłamałam.
Ale ona tylko pokiwała głową ze współczuciem.
– Mój Staszek też kiedyś odszedł. Wrócił po roku, ale już nic nie było takie samo.
To zdanie dźwięczało mi w głowie przez kolejne dni: „już nic nie było takie samo”.
Zaczęły się plotki. Ktoś widział Andrzeja z jakąś kobietą w kawiarni na Mokotowie. Ktoś inny mówił, że wynajął mieszkanie na Żoliborzu. Każda taka wiadomość bolała jak ukłucie szpilki.
W końcu zebrałam się na odwagę i zadzwoniłam do niego.
– Andrzej… czy ty masz kogoś?
Cisza po drugiej stronie była długa.
– Aniu… To nie tak. Po prostu… muszę być sam.
Nie uwierzyłam mu. Zaczęłam przeszukiwać jego rzeczy, szukać śladów zdrady. Znalazłam tylko stare bilety do teatru i rachunki z restauracji. Nic konkretnego – tylko domysły i podejrzenia.
Kasia próbowała mnie namówić na terapię.
– Mamo, musisz z kimś pogadać. Sama sobie z tym nie poradzisz.
Nie chciałam słuchać. Wydawało mi się, że jeśli będę udawać normalność, wszystko wróci na swoje miejsce.
Ale nic nie wracało.
W pracy zaczęły się problemy – pomyliłam daty sprawdzianów, zapomniałam o wywiadówce. Dyrektorka wezwała mnie na rozmowę.
– Aniu, wiem, że przechodzisz trudny czas, ale musisz zadbać o siebie. Może urlop?
Bałam się urlopu – bałam się zostać sama ze swoimi myślami.
W końcu pewnej nocy nie wytrzymałam i zadzwoniłam do mojej przyjaciółki z liceum, Ewy.
– Ewa… ja już nie daję rady – wyszeptałam do słuchawki.
Przyjechała natychmiast. Przyniosła wino i czekoladę.
– Anka, musisz zacząć żyć dla siebie. Pamiętasz, jak marzyłaś o kursie malarstwa?
Zapomniałam o tym marzeniu dawno temu. Wszystko było podporządkowane rodzinie: dzieciom, Andrzejowi, pracy.
Ewa zapisała mnie na warsztaty malarskie w Domu Kultury na Ursynowie. Na pierwszych zajęciach ręce mi się trzęsły tak bardzo, że ledwo trzymałam pędzel. Ale instruktorka – pani Marta – podeszła do mnie i powiedziała:
– Nie chodzi o to, żeby było pięknie. Chodzi o to, żeby było twoje.
Zaczęłam malować smutne pejzaże: szare bloki pod zimowym niebem, samotne drzewa bez liści. Ale z czasem pojawiły się kolory – żółcie i czerwienie jesieni.
Kasia zauważyła zmianę:
– Mamo… jesteś inna. Jakoś… spokojniejsza?
Może rzeczywiście byłam spokojniejsza? Zaczęłam czytać książki, których nigdy nie miałam czasu przeczytać: Tokarczuk, Pilch, Szymborska…
Andrzej odezwał się po kilku miesiącach:
– Aniu… możemy się spotkać?
Spotkaliśmy się w kawiarni „Relaks” na Puławskiej. Był inny – starszy? Smutniejszy?
– Przepraszam cię za wszystko – powiedział cicho. – Nie wiem jeszcze, czego chcę…
Patrzyłam na niego i czułam żal – ale już nie taki palący jak kiedyś. Raczej smutek po kimś bliskim, kto odszedł daleko i już nie wróci taki sam.
Nie wróciliśmy do siebie. Rozwód przebiegł spokojnie – bez awantur i krzyków. Dzieci były smutne, ale chyba też poczuły ulgę.
Minął rok od tamtego dnia, kiedy Andrzej wyszedł z domu. Nadal czasem budzę się w nocy i słyszę echo jego kroków na korytarzu. Ale coraz częściej czuję wdzięczność za to, co miałam – i za to, co jeszcze przede mną.
Czasem patrzę w lustro i pytam siebie: Kim jestem bez niego? Czy potrafię być szczęśliwa sama ze sobą?
A Wy? Czy potrafilibyście zacząć wszystko od nowa po trzydziestu latach życia z kimś bliskim?