„Twoje pieniądze to nasze pieniądze” – jak spadek po teściowej rozbił naszą rodzinę
– No przecież jesteś częścią rodziny, więc twoje pieniądze to nasze pieniądze – powiedziała teściowa, patrząc mi prosto w oczy. W jej głosie nie było cienia wątpliwości, tylko zimna pewność siebie. Siedzieliśmy wtedy przy kuchennym stole, a ja czułam, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody.
To było miesiąc temu. Teściowa właśnie odeszła, zostawiając po sobie duże mieszkanie na Mokotowie. W testamencie wymieniła mnie, mojego męża Piotra i jego siostrę Martę jako spadkobierców. Od początku wiedziałam, że nie będzie łatwo. Piotr był rozdarty między mną a swoją rodziną, a Marta… Marta zawsze miała do mnie żal o wszystko. Nawet o to, że jej brat się we mnie zakochał.
Zdecydowaliśmy się sprzedać mieszkanie i podzielić pieniądze po równo. Chciałam uniknąć kłótni i wiecznych pretensji. Ale już podczas pierwszego spotkania u notariusza atmosfera była napięta jak struna. Marta nie patrzyła mi w oczy, a Piotr milczał, zaciskając szczęki.
– To niesprawiedliwe – syknęła Marta, gdy wyszliśmy na ulicę. – Mama zawsze mówiła, że mieszkanie należy do rodziny, a nie do jakiejś obcej.
– Nie jestem obca – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo. – Jestem żoną Piotra od dziesięciu lat.
– Ale nie jesteś z naszej krwi – rzuciła z pogardą.
Piotr próbował nas pogodzić, ale czułam, że jest mu bliżej do siostry niż do mnie. W domu zaczęły się ciche dni. Unikał rozmów o pieniądzach, a ja coraz częściej łapałam się na tym, że boję się wracać do mieszkania. Czułam się jak intruz we własnym życiu.
Pieniądze ze sprzedaży mieszkania wpłynęły na nasze konto dwa tygodnie później. To była spora suma – moglibyśmy spłacić kredyt i jeszcze coś odłożyć na przyszłość dzieci. Ale wtedy zaczęły się telefony od Marty.
– Piotrze, mama by tego nie chciała – mówiła przez łzy. – Przecież to twoja żona, ona powinna się podzielić z rodziną.
Piotr patrzył na mnie z wyrzutem. – Może powinniśmy dać Marcie większą część? Ona ma trudniej w życiu…
Poczułam, jak narasta we mnie gniew. Przez lata starałam się być dobrą synową, wspierałam ich rodzinę, pomagałam teściowej w chorobie. Teraz miałam oddać wszystko tylko dlatego, że „nie jestem z ich krwi”?
Zaczęły się kłótnie. Piotr coraz częściej wychodził z domu bez słowa. Ja zamykałam się w sypialni i płakałam w poduszkę. Dzieci patrzyły na nas ze strachem w oczach.
Pewnego wieczoru usiadłam z Piotrem przy stole.
– Musimy ustalić granice – powiedziałam drżącym głosem. – To są nasze pieniądze. Mamy dzieci, mamy swoje potrzeby. Nie możemy oddać wszystkiego tylko dlatego, że Marta tego chce.
Piotr spuścił wzrok.
– Nie rozumiesz… Ona jest sama. Mama zawsze powtarzała, że rodzina to najważniejsze.
– A my? My nie jesteśmy rodziną? – zapytałam z rozpaczą.
Cisza była głośniejsza niż krzyk.
Następnego dnia Marta przyszła do nas bez zapowiedzi. Wparowała do mieszkania jak burza.
– Chcecie mnie okraść! – wrzasnęła od progu. – Mama by tego nie wybaczyła!
Dzieci schowały się za mną, a ja poczułam, że pęka mi serce.
– Nikt cię nie okrada – powiedziałam spokojnie. – Dostałaś swoją część. Tak jak wszyscy.
– Ale to ty masz wpływ na Piotra! Ty go namówiłaś!
Piotr stał jak słup soli. Nie bronił mnie ani razu.
Po tej awanturze wiedziałam już, że nic nie będzie takie samo. Piotr coraz bardziej oddalał się ode mnie, a ja czułam się coraz bardziej samotna wśród ludzi, których kiedyś uważałam za bliskich.
Zaczęłam rozważać rozwód. Czy warto walczyć o małżeństwo, w którym nie ma wsparcia? Czy rodzina naprawdę znaczy więcej niż własne szczęście?
Dziś siedzę sama przy tym samym kuchennym stole i myślę o słowach teściowej: „Twoje pieniądze to nasze pieniądze”. Czy naprawdę tak powinno być? Czy rodzina daje prawo do żądania wszystkiego?
Może powinnam była postawić granice wcześniej? A może to ja jestem egoistką?
Czy ktoś z was był kiedyś w podobnej sytuacji? Jak poradziliście sobie z konfliktem między rodziną a własnym szczęściem?