„Ty cały dzień nic nie robisz, dziecko tylko śpi i je” – Historia matki walczącej o zrozumienie

– Ty cały dzień nic nie robisz, dziecko tylko śpi i je – usłyszałam od Pawła, gdy tylko przekroczył próg mieszkania. Jego głos był zmęczony, ale w tych słowach nie było ani grama zrozumienia. Poczułam, jakby ktoś wylał na mnie kubeł zimnej wody. Stałam w kuchni, z rękami zanurzonymi w pianie, a w głowie huczało mi od niewyspania i powtarzających się myśli: „Czy naprawdę nikt nie widzi, ile mnie to wszystko kosztuje?”

Zosia spała w swoim łóżeczku, a ja miałam nadzieję na chwilę ciszy. Ale zamiast tego dostałam kolejny cios. – Paweł, naprawdę myślisz, że nic nie robię? – zapytałam cicho, ledwo powstrzymując łzy. – Przecież widzisz, jak wygląda dom, jak wygląda nasze dziecko…

– No ale przecież nie pracujesz. Ja wracam zmęczony z roboty, a ty… – urwał, bo zobaczył moją minę.

Nie miałam siły tłumaczyć mu po raz kolejny, że opieka nad niemowlakiem to nie jest leżenie na kanapie z kawą. Że każda minuta mojego dnia jest podporządkowana Zosi: karmienie, przewijanie, usypianie, pranie, gotowanie, sprzątanie. Że nawet do łazienki chodzę z duszą na ramieniu, bo nigdy nie wiem, kiedy się obudzi i zacznie płakać.

W nocy budziłam się co dwie godziny. Zosia płakała, a ja zrywałam się na równe nogi. Paweł spał twardo, czasem tylko przewracał się na drugi bok. Rano patrzył na mnie zdziwiony: – Znowu jesteś taka zmęczona? Przecież spałaś całą noc.

Czułam się coraz bardziej samotna. Moja mama powtarzała: – Takie życie, każda matka przez to przechodziła. Nie przesadzaj. Teściowa dorzucała swoje: – Za moich czasów to dzieci było troje i nikt nie narzekał.

A ja miałam ochotę krzyczeć. Chciałam powiedzieć im wszystkim, że jestem na skraju wytrzymałości. Że czasem mam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić. Ale bałam się ich reakcji. Bałam się, że uznają mnie za złą matkę.

Zaczęłam zamykać się w sobie. Przestałam dzwonić do przyjaciółek – one miały swoje życie, swoje problemy. Kiedyś spotykałyśmy się co tydzień na kawę w centrum Warszawy. Teraz nawet nie miałam siły odpisać na wiadomości. Zosia była całym moim światem i jednocześnie moim więzieniem.

Pewnego dnia Paweł wrócił wcześniej z pracy. Zastał mnie siedzącą na podłodze w salonie, z Zosią na rękach. Płakałam razem z nią. – Co się dzieje? – zapytał zaniepokojony.

– Nie daję już rady – wyszeptałam. – Jestem sama ze wszystkim. Ty wracasz zmęczony i masz pretensje, mama mnie nie rozumie… Ja już nie wiem, kim jestem.

Paweł usiadł obok mnie i przez chwilę milczał. Potem powiedział coś, czego nigdy się po nim nie spodziewałam:

– Może powinniśmy poprosić o pomoc? Może… może ja też powinienem więcej robić?

To był pierwszy raz, kiedy poczułam, że ktoś mnie słyszy. Ale droga do porozumienia była długa.

Zaczęliśmy rozmawiać wieczorami. O tym, co mnie boli, czego mi brakuje. Paweł zaczął przejmować część obowiązków: kąpał Zosię, czasem wstawał do niej w nocy. Było ciężko – on też musiał nauczyć się nowej roli.

Ale największy konflikt wybuchł podczas rodzinnego obiadu u teściów. Siedzieliśmy przy stole, a teściowa zaczęła swoje:

– No i co ty tak narzekasz? Młoda jesteś, zdrowa… Ja to miałam gorzej!

Nie wytrzymałam.

– Mamo, proszę… To nie jest konkurs na najbardziej zmęczoną matkę! Ja po prostu potrzebuję wsparcia!

Wszyscy zamilkli. Paweł spojrzał na mnie zaskoczony moją odwagą.

Po tej rozmowie coś się zmieniło. Teściowa zaczęła częściej pytać, czy nie potrzebuję pomocy. Mama przynosiła obiady i zabierała Zosię na spacer.

Ale najtrudniejsze było pogodzenie się ze sobą samą. Przez wiele miesięcy miałam poczucie winy – że nie jestem wystarczająco dobrą matką, żoną, córką. Że powinnam dawać radę sama.

Zaczęłam chodzić do psychologa. Tam po raz pierwszy usłyszałam: „Ma pani prawo być zmęczona. Ma pani prawo prosić o pomoc.”

To zdanie uratowało mi życie.

Dziś Zosia ma dwa lata. Jest radosnym dzieckiem, a ja powoli odzyskuję siebie. Czasem jeszcze słyszę od kogoś: „Ty to masz dobrze, siedzisz w domu.” Ale już wiem, że mogę odpowiedzieć: „To najtrudniejsza praca na świecie.”

Często zastanawiam się: ile kobiet czuje to samo co ja? Ile z nas boi się mówić o swoich emocjach? Czy naprawdę musimy być zawsze silne?