Wyrzuciłam syna z domu i zamieszkałam z synową. Nie żałuję, ale żałuję, że nie postawiłam się wcześniej

— Mamo, nie możesz tego zrobić! — krzyczał Michał, stojąc w progu salonu, z twarzą czerwoną od gniewu. — To mój dom!

Patrzyłam na niego, na mojego dorosłego syna, którego wychowywałam sama po śmierci męża. Stał przede mną jak obcy człowiek. W jego oczach nie było już czułości, tylko chłód i pogarda. Za plecami słyszałam cichy szloch Magdy, mojej synowej. To dla niej podjęłam tę decyzję — i dla siebie.

— Michał, wystarczy — powiedziałam spokojnie, choć w środku cała się trzęsłam. — Spakuj się i wyjdź. Nie chcę cię tu więcej widzieć.

On spojrzał na mnie z niedowierzaniem, jakby nie rozumiał, co się właśnie dzieje. Może rzeczywiście nie rozumiał. Może przez te wszystkie lata nauczył się, że matka zawsze mu wybaczy, zawsze stanie po jego stronie, nawet gdy rani innych.

Mój mąż, Andrzej, był zupełnie inny. Pamiętam go dokładnie: wysoki, ciemnowłosy, z szerokimi ramionami i ciepłym spojrzeniem brązowych oczu. Jego głos miał w sobie coś kojącego — głęboki, aksamitny ton, który potrafił uciszyć każdy mój lęk. Kiedy odszedł nagle na zawał serca, Michał miał zaledwie trzynaście lat. Zostałam sama z chłopcem, który był moim całym światem.

Może właśnie wtedy popełniłam pierwszy błąd. Chciałam mu wynagrodzić stratę ojca. Pozwalałam na wszystko: na spóźnienia, na kłamstwa, na lenistwo. Gdy nauczyciele skarżyli się na jego zachowanie, broniłam go jak lwica. Gdy wracał do domu pijany po studniówce — udawałam, że nic się nie stało.

A potem pojawiła się Magda. Cicha, skromna dziewczyna z sąsiedztwa. Michał ją oczarował — potrafił być czarujący, gdy chciał. Szybko się pobrali, zamieszkali u mnie w domu. Myślałam: „Będzie dobrze. Może rodzina go ustatkuje”.

Ale nie było dobrze. Z czasem zaczęłam widzieć rzeczy, których wcześniej nie dostrzegałam albo nie chciałam dostrzec. Michał wracał coraz później do domu, rzucał Magdzie oschłe uwagi przy obiedzie, krytykował jej wygląd i gotowanie. Często słyszałam przez ścianę jego podniesiony głos i jej cichy płacz.

Pewnego wieczoru weszłam do kuchni i zobaczyłam Magdę skuloną przy stole. Miała czerwone oczy i drżące ręce.

— Co się stało? — zapytałam.

— Nic… — szepnęła.

Usiadłam obok niej i ujęłam jej dłoń.

— Magda, proszę cię… — powiedziałam łamiącym się głosem.

Wtedy pękła. Opowiedziała mi wszystko: o wyzwiskach, o tym jak Michał zabrania jej spotykać się z koleżankami, o tym jak kontroluje każdy jej krok i wydatki. O tym, jak czasem boi się wracać do domu.

Siedziałam w milczeniu, czując narastającą wściekłość — na Michała i na siebie samą. Jak mogłam być tak ślepa? Jak mogłam pozwolić własnemu dziecku stać się kimś takim?

Następnego dnia czekałam na niego w salonie. Gdy tylko wszedł do domu, powiedziałam:

— Musimy porozmawiać.

— O czym? — burknął.

— O tym, jak traktujesz Magdę. I mnie też.

Roześmiał się pogardliwie.

— Przestańcie robić ze mnie potwora! Wszystko wyolbrzymiacie!

Ale ja już wiedziałam swoje. Tego wieczoru podjęłam decyzję: jeśli on nie potrafi być mężem ani synem — musi odejść.

Kiedy wyrzucałam go z domu, serce mi pękało. Ale wiedziałam, że to jedyny sposób, by uratować siebie i Magdę.

Przez pierwsze dni było ciężko. Rodzina dzwoniła z pretensjami:

— Jak mogłaś wyrzucić własnego syna?

— Co ludzie powiedzą?

— Zwariowałaś na starość?

Ale ja czułam ulgę. Po raz pierwszy od lat mogłam oddychać pełną piersią. Magda zaczęła się uśmiechać. Zaczęłyśmy razem gotować obiady i oglądać seriale wieczorami. Powoli wracała do życia.

Michał próbował wrócić kilka razy — dzwonił, pisał smsy pełne wyrzutów i gróźb. Ale byłam nieugięta.

Czasem patrzę w lustro i widzę w oczach zmęczenie i smutek — ale też dumę. Wiem, że zrobiłam dobrze. Żałuję tylko jednego: że tak długo pozwalałam Michałowi ranić nas wszystkich.

Czy naprawdę matczyna miłość powinna być ślepa? Czy można naprawić błędy wychowawcze po latach? Może ktoś z was miał odwagę postawić granice własnym dzieciom? Podzielcie się swoją historią…