Zamieszkałam z córką – i tego pożałowałam. Historia Heleny Nowak

– Mamo, nie możesz tak dalej żyć sama. Przecież wiesz, że się o ciebie martwię! – głos Kasi drżał, a ja czułam, jak ściska mnie w gardle. Stałyśmy w mojej kuchni, tej samej, w której przez trzydzieści lat gotowałam obiady dla mojej rodziny. Teraz była cicha, pusta, a zapach świeżo parzonej kawy nie koił już samotności.

Nie chciałam się zgodzić. Po śmierci męża nauczyłam się żyć sama. Miałam swoje rytuały: poranne spacery po Cytadeli, rozmowy z sąsiadką Zosią przez balkon, czytanie książek przy oknie. Ale Kasia nalegała. – Mamo, dzieci cię potrzebują. My cię potrzebujemy. – W jej oczach widziałam troskę, ale też cień zmęczenia.

W końcu uległam. Spakowałam swoje rzeczy do kilku walizek i zamieszkałam z Kasią, jej mężem Piotrem i dwójką wnuków na nowym osiedlu na Ratajach. Mieszkanie było przestronne, nowoczesne, ale obce. Ściany pachniały świeżą farbą, a ja czułam się jak gość we własnym życiu.

Pierwsze dni były pełne nadziei. Kasia powtarzała: – Teraz będzie nam wszystkim łatwiej. – Pomagałam w kuchni, odbierałam dzieci ze szkoły, robiłam zakupy. Ale szybko okazało się, że moje dobre chęci nie zawsze spotykają się z wdzięcznością.

– Mamo, nie dawaj im tyle słodyczy! – Kasia podniosła głos, gdy zobaczyła, jak częstuję wnuki domowym ciastem. – Lekarka mówiła, że Michał ma nadwagę.

– Przecież to tylko kawałek sernika…

– Ale ja tu ustalam zasady! – przerwała mi ostro.

Zrobiło mi się przykro. Przez całe życie starałam się być dobrą matką. Teraz czułam się jak intruz. Piotr coraz częściej patrzył na mnie z irytacją, gdy zostawiałam kubek w niewłaściwym miejscu albo zapomniałam wyłączyć światło w łazience.

Wieczorami słyszałam ich rozmowy za zamkniętymi drzwiami sypialni:

– Twoja mama znowu przestawiła moje dokumenty…
– Piotrze, ona się stara…
– Ale ja nie chcę jej tutaj na stałe!

Serce mi pękało. Nie chciałam być ciężarem. Próbowałam się wycofać – mniej mówić, mniej pytać, mniej być obecna. Ale wtedy dzieci zaczęły pytać: – Babciu, czemu jesteś smutna?

Któregoś dnia Kasia wróciła z pracy wyjątkowo rozdrażniona.
– Mamo, musimy porozmawiać.
Usiadłyśmy naprzeciwko siebie przy stole.
– Wiem, że chciałaś dobrze… Ale my chyba nie jesteśmy gotowi na takie wspólne życie. Piotr jest zestresowany, dzieci rozbite…
Patrzyła na mnie z wyrzutem i bezradnością.
– Może powinnaś wrócić do siebie? Albo pomyśleć o domu seniora?

Poczułam się zdradzona. Przecież to ona nalegała! Oddałam jej wszystko – czas, wsparcie, nawet mieszkanie przepisałam na nią kilka lat temu.

Nie spałam całą noc. Wpatrywałam się w sufit i myślałam: gdzie popełniłam błąd? Czy bycie matką oznacza rezygnację z siebie? Czy jestem tylko dodatkiem do czyjegoś życia?

Następnego dnia spakowałam walizki. Kasia płakała:
– Przepraszam, mamo… Nie chciałam cię zranić.
Objęłyśmy się długo. Michał i Zosia przytulili mnie mocno.
– Babciu, wrócisz?
Nie umiałam odpowiedzieć.

Wróciłam do pustego mieszkania na Starym Mieście. Sąsiedzi przywitali mnie ciepło. Zosia przyniosła świeże bułki i kawę.
– Helena, dom to nie tylko miejsce… To ludzie, którzy cię szanują.

Dziś siedzę przy oknie i patrzę na znajome drzewa. Czuję ulgę i smutek jednocześnie. Czy naprawdę rodzina zawsze oznacza wsparcie? Czy czasem lepiej być samemu niż z tymi, którzy nie potrafią cię docenić?

Może powinnam była walczyć o siebie wcześniej? A może to po prostu znak czasów – że nawet najbliżsi potrafią zranić najbardziej? Co wy byście zrobili na moim miejscu?