Zapiski z serca: Dziennik po śmierci ojca
– Kinga, musimy podjąć decyzję. – Głos Michała był cichy, ale stanowczy. Stał w progu kuchni, opierając się o framugę, a ja siedziałam przy stole, ściskając w dłoniach kubek z herbatą. Czułam, jakby ten kubek był ostatnim łącznikiem z dzieciństwem, z domem, który miałam właśnie opuścić.
Za oknem wrześniowe słońce rozlewało się po podwórku, a powietrze pachniało jabłkami i wilgotną ziemią. Jeszcze rok temu wszystko tu było inne. Ojciec żył, a ja nie wyobrażałam sobie, że mogłabym kiedyś sprzedać ten dom. Teraz patrzyłam na wieś i nie poznawałam jej. Wysokie płoty odgradzały nowe domy z kolorowymi dachami od reszty świata. Stare chałupy zniknęły, a wraz z nimi zniknęły wspomnienia dzieciństwa.
– Kinga, słyszysz mnie? – Michał podszedł bliżej i położył mi rękę na ramieniu. – Musimy to zrobić. Potrzebujemy pieniędzy na mieszkanie w mieście. Z dzieckiem nie damy rady w tej klitce.
Wiedziałam, że ma rację. Nasze dwupokojowe mieszkanie w centrum Krakowa już teraz wydawało się za małe. A przecież za kilka miesięcy miało pojawić się dziecko. Ale serce ściskało mi się na myśl o sprzedaży domu. To nie były tylko ściany i dach – to był cały świat mojego dzieciństwa, miejsce, gdzie uczyłam się życia, gdzie ojciec sadził jabłonie i opowiadał mi bajki o duchach mieszkających w starych stodołach.
– Może powinniśmy jeszcze poczekać? – szepnęłam, patrząc na Michała błagalnie.
– Na co? – westchnął. – Na cud? Kinga, przecież tu już nic nie zostało. Twoja matka nie chce tu mieszkać sama, a my nie damy rady dojeżdżać co weekend. Zresztą…
Nie dokończył. Wiedziałam, co chciał powiedzieć: „Zresztą i tak już nie jesteśmy tacy jak dawniej”. Po śmierci ojca wszystko się zmieniło. Mama zamknęła się w sobie, a ja czułam się rozdarta między przeszłością a przyszłością.
Tego dnia wieczorem długo siedziałam na ganku z mamą. Milczałyśmy przez długi czas, słuchając cykania świerszczy i odgłosów wsi zasypiającej powoli pod ciężarem wrześniowej nocy.
– Myślisz, że tata by chciał, żebyśmy to sprzedali? – zapytałam w końcu cicho.
Mama spojrzała na mnie zmęczonym wzrokiem. – Tata zawsze powtarzał, że dom jest tam, gdzie rodzina. Nie w tych ścianach…
Ale widziałam łzy w jej oczach. Wiedziałam, że dla niej ten dom to coś więcej niż tylko budynek.
Następnego dnia przyjechała ciotka Basia z mężem. Od progu zaczęła narzekać:
– No i co wy chcecie zrobić z tym domem? Sprzedać byle komu? Przecież tu tyle wspomnień! A może by tak zostawić dla siebie? Dziecko będzie miało gdzie biegać…
Michał zacisnął szczęki. Wiedziałam, że nie znosi takich rozmów.
– Basia, nie stać nas na dwa domy – odpowiedział spokojnie. – Musimy myśleć o przyszłości.
Ciotka przewróciła oczami i zaczęła szeptać coś do mamy o „tych młodych, co to tylko pieniądze im w głowie”. Poczułam się winna. Czy naprawdę byłam taka samolubna?
Wieczorem wyciągnęłam stary dziennik ojca z szuflady biurka. Pisał go przez lata – krótkie notatki o codzienności: pogoda, plony, czasem jakieś przemyślenia o życiu. Przewracałam kartki i czytałam:
„Dziś Kinga pierwszy raz sama poszła do sklepu po chleb. Duma mnie rozpiera”.
„Kinga płakała po kocie. Uczy się, że życie to nie tylko radość”.
„Dom to nie ściany, to ludzie”.
Łzy spływały mi po policzkach. Czy naprawdę mogłam tak po prostu zostawić to wszystko?
Kolejne dni były pełne napięcia i kłótni. Mama raz mówiła, że rozumie naszą decyzję, innym razem płakała i prosiła, żebyśmy jeszcze poczekali ze sprzedażą. Michał coraz częściej wychodził na długie spacery po polach, żeby ochłonąć.
W końcu pojawił się pierwszy poważny kupiec – młode małżeństwo z Warszawy. Oglądali dom z zachwytem:
– Ale tu pięknie! Tyle przestrzeni…
Patrzyłam na nich i czułam narastającą złość. Jak oni mogą tak po prostu wejść w nasze życie? Czy będą szanować ten dom? Czy będą wiedzieć, ile tu łez i śmiechu zostało?
Ostatniej nocy przed podpisaniem umowy nie mogłam spać. Wyszłam na podwórko i usiadłam pod starą jabłonią. Pamiętałam, jak ojciec sadził ją ze mną – miałam wtedy sześć lat.
– Tato… co mam robić? – wyszeptałam w ciemność.
Nagle poczułam ruch w brzuchu – nasze dziecko dało o sobie znać. Uświadomiłam sobie wtedy, że muszę myśleć o przyszłości, nie tylko o przeszłości.
Rano podpisałam umowę ze łzami w oczach. Mama przytuliła mnie mocno i powiedziała:
– Najważniejsze, żebyście byli szczęśliwi.
Wyjeżdżając z wioski ostatni raz spojrzałam na dom przez okno samochodu. W głowie kołatały mi słowa ojca: „Dom to ludzie”.
Czy dobrze zrobiłam? Czy można tak po prostu zamknąć drzwi do przeszłości i zacząć nowe życie bez żalu? Może dom naprawdę jest tam, gdzie bije serce…