Zostawił mnie z długami i dzieckiem, a teściowa chce, żebym wróciła – czy naprawdę wszystko dla dobra dziecka?

– Nie rozumiesz, Aniu, dzieci potrzebują ojca! – głos pani Haliny, mojej byłej teściowej, rozbrzmiewał w słuchawce z taką siłą, że aż musiałam odsunąć telefon od ucha.

Zacisnęłam zęby. Siedziałam na podłodze w kuchni, oparta o zimną ścianę. Michaś spał w swoim pokoju, a ja po raz kolejny liczyłam pieniądze, które zostały mi do końca miesiąca. Było ich zdecydowanie za mało.

– Pani Halino, proszę… – zaczęłam cicho, ale ona nie dawała mi dojść do słowa.

– To nie jest normalne! Rozwód to nie jest rozwiązanie! Maciek się pogubił, ale każdy zasługuje na drugą szansę. Dla dobra Michała powinniście być razem!

Zamknęłam oczy. W głowie dudniły mi jej słowa: „dla dobra Michała”. Czy ktoś kiedyś zapytał mnie, co jest dobre dla mnie? Czy ktoś zapytał Michała, czy chce widzieć ojca, który przez cztery miesiące nie zadzwonił ani razu?

Wszystko zaczęło się pewnego listopadowego wieczoru. Maciek wrócił późno z pracy – choć wtedy już przeczuwałam, że to nie praca go zatrzymuje. Był rozdrażniony, rzucił torbę w kąt i nawet nie spojrzał na Michała, który wybiegł mu na spotkanie z rysunkiem w ręku.

– Zostaw mnie! – krzyknął wtedy na syna. Michaś się rozpłakał. Ja próbowałam go przytulić, ale Maciek już był w łazience.

Tamtego wieczoru powiedział mi, że odchodzi. Że nie może już dłużej udawać. Że ma dosyć tego wszystkiego – mnie, dziecka, kredytów, codzienności. Zostawił mnie z długami po jego nieudanym biznesie i z naszym pięcioletnim synkiem.

Przez pierwsze tygodnie byłam jak w transie. Chodziłam do pracy – na szczęście miałam etat w bibliotece miejskiej – odbierałam Michała z przedszkola, gotowałam obiady z resztek w lodówce i płakałam po nocach. Dzwoniły banki, przypominały o ratach. Dzwoniła pani Halina – najpierw z pretensjami, potem z radami.

– Musisz być silna dla Michała – mówiła. – Maciek się ogarnie. Każdemu się zdarza gorszy czas.

Ale Maciek się nie ogarnął. Przestał płacić alimenty po pierwszym miesiącu. Przestał odbierać telefony ode mnie i od własnej matki. Ponoć wyjechał do Wrocławia „za pracą”.

Pewnego dnia przyszło pismo z banku: komornik zajmuje nasze konto. Moje konto. Bo wszystko było na mnie.

– Mamo, dlaczego płaczesz? – zapytał Michaś pewnego wieczoru.

– Bo jestem zmęczona, kochanie – odpowiedziałam i przytuliłam go mocno.

Wtedy postanowiłam: nie będę już ofiarą. Zaczęłam szukać dodatkowej pracy – korepetycje z polskiego dla dzieci sąsiadów, sprzątanie u starszej pani z bloku obok. Każda złotówka się liczyła.

Pani Halina pojawiała się regularnie – czasem z zakupami dla Michała (nigdy dla mnie), czasem tylko po to, by wygłosić kolejny monolog o tym, jak bardzo powinnam wybaczyć Maćkowi.

– On cię kocha, Aniu! Tylko się pogubił! – powtarzała.

– Kocha? – zapytałam któregoś dnia gorzko. – Kocha tak bardzo, że zostawił nas bez środków do życia?

– On nie wiedział, co robi…

– A ja wiem? Ja też chciałabym czasem nie wiedzieć!

Zaczęłyśmy się kłócić coraz częściej. Michaś patrzył na nas wielkimi oczami i tulił się do mnie mocno.

Najgorsze były święta. Pierwsze bez Maćka. Pani Halina przyszła z opłatkiem i łzami w oczach.

– Aniu… Proszę cię… Daj mu szansę wrócić na Wigilię. Dla Michała…

Wtedy wybuchłam:

– Dla Michała? Czy dla siebie? Bo pani nie chce mieć syna rozwodnika?

Pani Halina spojrzała na mnie z wyrzutem:

– Jesteś egoistką! Myślisz tylko o sobie!

A ja myślałam tylko o tym, jak przeżyć kolejny dzień bez upokorzenia i strachu o jutro.

Z czasem nauczyłam się żyć sama. Spłacałam długi powoli, krok po kroku. Michaś rósł – był coraz bardziej zamknięty w sobie, ale chodziłyśmy razem na terapię rodzinną w poradni psychologicznej na osiedlu.

Pewnego dnia spotkałam Maćka przypadkiem pod sklepem spożywczym. Był wychudzony, miał podkrążone oczy.

– Ania… – zaczął niepewnie.

– Czego chcesz? – zapytałam chłodno.

– Mogę zobaczyć Michała?

Spojrzałam na niego długo.

– Michaś jest w domu. Jeśli chcesz go zobaczyć, najpierw zapłać alimenty i porozmawiaj ze mną jak dorosły człowiek.

Maciek spuścił głowę i odszedł bez słowa.

Wieczorem zadzwoniła pani Halina:

– Maciek był u mnie… Powiedział, że go upokorzyłaś!

– Upokorzyłam? – zaśmiałam się przez łzy. – A co on zrobił ze mną?

Przez kolejne tygodnie pani Halina przysyłała mi SMS-y: „Dziecko potrzebuje ojca”, „Nie bądź taka dumna”, „Dajcie sobie szansę”.

A ja każdego dnia walczyłam o siebie i o Michała. O to, żeby miał ciepłą kurtkę na zimę i kanapkę do szkoły. O to, żeby nie bał się zasypiać sam w pokoju.

Czasem siadałam wieczorem w kuchni i patrzyłam w okno na światła miasta. Myślałam o tym wszystkim, co straciłam – i o tym, co jeszcze mogę zbudować sama.

Czy naprawdę powinnam wrócić do człowieka, który mnie zostawił? Czy „dla dobra dziecka” znaczy zawsze „kosztem matki”?

A może czasem lepiej nauczyć dziecko odwagi i samodzielności niż pokazywać mu fałszywy obraz rodziny?

Co wy byście zrobili na moim miejscu? Czy naprawdę wszystko można poświęcić dla dobra dziecka?