Zostawiła mi dziecko i uciekła. Historia Marii z podlaskiej wsi
—Zostawiła mi dziecko i uciekła. Ach, ty… Przespałaś, stara… — jęknęłam, kręcąc głową na boki, patrząc przez brudne okno starego, rozklekotanego autobusu. Duszno było niemiłosiernie. Przez otwarte okna wlatywało powietrze rozgrzane do trzydziestu stopni, ale zamiast chłodu wnosiło do środka tylko kurz z drogi. Ludzie drzemali, osłabieni od upału, a ja nie mogłam zamknąć oczu nawet na chwilę. Przed nami zamajaczyły złocone kopułki małego kościółka w mojej rodzinnej wsi pod Białymstokiem. Tam wszystko się zaczęło i tam wszystko miało się skończyć.
Nie spałam już drugą noc. W głowie dudniły mi słowa mojej matki: „Maria, ty zawsze byłaś ta odpowiedzialna. Ty się wszystkim zajmiesz.” Ale ja nie chciałam być odpowiedzialna. Chciałam tylko spokoju, własnego życia, a nie cudzego dziecka na głowie. Ale kiedy Basia — moja młodsza siostra — zostawiła mi swoją córeczkę i po prostu zniknęła, nie miałam wyboru.
Pamiętam tamten wieczór jak przez mgłę. Basia przyszła do mnie z małą Zosią na rękach. Była roztrzęsiona, oczy miała czerwone od płaczu. „Muszę wyjechać, Maria. Nie pytaj dokąd. Zosia zostaje z tobą. Proszę…” Nawet nie zdążyłam zapytać dlaczego, nie zdążyłam zaprotestować. Basia już była za drzwiami, a ja zostałam z płaczącym dzieckiem na rękach i tysiącem pytań bez odpowiedzi.
Od tamtej pory minęły trzy tygodnie. Każdy dzień był walką — z brakiem pieniędzy, z własną bezsilnością i z opinią ludzi we wsi. „Patrzcie, Maria znowu się wpakowała w kłopoty”, szeptały sąsiadki pod sklepem. „A ta Basia to zawsze była lekkomyślna…”
Najgorsze były wieczory. Kiedy Zosia zasypiała w moim łóżku, a ja siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam na jej drobną buzię, czułam narastającą złość na Basię. Jak mogła mnie tak zostawić? Jak mogła zostawić własne dziecko?
Pewnej nocy zadzwonił telefon. To była mama.
— Maria, musisz coś zrobić. Ludzie gadają…
— Mamo, co mam zrobić? Oddać Zosię do domu dziecka?
— Nie przesadzaj! Ale może powinnaś poszukać Basi? Może jej coś się stało?
Zacisnęłam pięści ze złości.
— A może po prostu uciekła, bo nie chciała być matką? — syknęłam przez łzy.
Mama się rozłączyła bez słowa.
Następnego dnia poszłam do pracy w sklepie spożywczym na rynku. Szefowa patrzyła na mnie krzywo.
— Maria, ty wyglądasz jakbyś całą noc nie spała.
— Bo nie spałam — odburknęłam.
Klienci przychodzili i wychodzili, a ja myślałam tylko o tym, czy Zosia nie obudzi się sama w domu i nie zacznie płakać. Po południu przyszła do mnie sąsiadka, pani Halina.
— Słyszałam o Basi…
— Wszyscy już słyszeli — westchnęłam.
— Ty się trzymaj, dziecko. Ale pamiętaj… ludzie różne rzeczy mówią.
Wróciłam do domu wykończona. Zosia siedziała na podłodze i układała klocki. Kiedy mnie zobaczyła, podbiegła i przytuliła się do mojej nogi.
— Ciociu, gdzie mama?
Zamarłam. Co miałam jej powiedzieć? Że mama uciekła? Że nie wiem, czy wróci?
— Mama musiała wyjechać na trochę — wyszeptałam, głaszcząc ją po włosach.
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, słuchając oddechu Zosi. W końcu wstałam i zaczęłam przeglądać stare zdjęcia rodzinne. Na jednym z nich Basia uśmiecha się szeroko, trzymając mnie za rękę podczas odpustu w naszej wsi. Byłyśmy wtedy nierozłączne…
Następnego dnia postanowiłam pojechać do miasta i zgłosić zaginięcie Basi na policji. Policjantka patrzyła na mnie ze współczuciem.
— Ma pani jakieś podejrzenia?
— Nie wiem… Może ktoś jej pomógł wyjechać za granicę? Może uciekła przed kimś?
— Proszę zostawić numer kontaktowy. Będziemy szukać.
Wracałam autobusem do domu z ciężkim sercem. Przez okno widziałam znajome pola i lasy, ale wszystko wydawało się obce i zimne.
W kolejnych dniach zaczęły się plotki. Ktoś powiedział, że Basia miała długi u miejscowego pijaka, ktoś inny — że widziano ją z obcym mężczyzną na stacji PKP. Każda nowa wersja bolała mnie coraz bardziej.
Pewnego popołudnia przyszła do mnie matka.
— Maria, musimy porozmawiać.
Usiadłyśmy przy stole w kuchni.
— Ty zawsze byłaś ta silna… Ale może czas poprosić o pomoc? Może powinniśmy razem szukać Basi?
Popatrzyłam na nią zmęczonym wzrokiem.
— A jeśli ona nie chce być znaleziona?
Matka rozpłakała się cicho.
Wieczorem siedziałam przy łóżku Zosi i patrzyłam jak śpi. Wtedy dotarło do mnie, że to już nie jest tylko problem Basi czy mój — to jest życie tej małej dziewczynki. Muszę być dla niej kimś więcej niż tylko ciocią z przypadku.
Minęły dwa miesiące. Basia nie wróciła. Policja niczego nie znalazła. Ludzie przestali pytać — znudziła ich nasza tragedia. Ja nauczyłam się żyć z nową codziennością: praca-dom-przedszkole-sklep-pranie-kolacja-bajka-na-dobranoc.
Czasem łapię się na tym, że zaczynam kochać Zosię jak własną córkę. Ale wciąż mam żal do Basi — za to, że uciekła, za to że zostawiła mnie samą ze wszystkim.
Czasem pytam siebie: czy można wybaczyć taką zdradę? Czy ja sama bym uciekła na jej miejscu? Może każdy z nas ma swoją granicę wytrzymałości…