Zostawiona na Pastwę Losu: Historia Matki, Którą Dzieci Porzuciły

— Mamo, nie mogę teraz rozmawiać, mam spotkanie — głos Zosi był zimny, odległy, jakby mówiła do obcej osoby. Siedziałam na starym fotelu w moim ciasnym mieszkaniu na warszawskiej Pradze, ściskając telefon w drżącej dłoni. Za oknem padał deszcz, a krople bębniły o parapet jakby chciały zagłuszyć ciszę, która zapadła po jej słowach.

— Zosiu, ja naprawdę potrzebuję pomocy. Lekarz mówił, że nie powinnam już mieszkać sama… — próbowałam jeszcze raz, ale usłyszałam tylko westchnienie i trzask odkładanej słuchawki.

To był ten moment, kiedy poczułam, że coś się we mnie łamie. Przez całe życie byłam dla nich — dla Zosi i dla Michała. Ich ojciec odszedł, gdy Zosia miała pięć lat, a Michał ledwo skończył dwa. Pracowałam na dwa etaty: rano w szkole jako woźna, wieczorami sprzątałam biura. Nigdy nie narzekałam. Byli moim światem.

Pamiętam, jak Zosia pierwszy raz poszła do szkoły — trzymała mnie mocno za rękę i płakała, że nie chce mnie zostawiać. Michał zawsze był bardziej zamknięty w sobie, ale gdy miał gorączkę, tulił się do mnie jak mały kotek. Teraz oboje byli dorośli. Zosia pracowała w korporacji na Mokotowie, Michał wyjechał do Gdańska i rzadko dzwonił.

Kilka dni później zadzwoniłam do Michała. Odebrał po kilku sygnałach.

— Cześć mamo. Co tam? — zapytał bez entuzjazmu.

— Michałku… lekarz mówił, że powinnam być pod czyjąś opieką. Może mógłbyś przyjechać na kilka dni? Albo… może mógłbym zamieszkać z tobą?

— Mamo, przecież wiesz, że mam małe mieszkanie. Ania jest w ciąży, nie damy rady… — jego głos był spięty. — Może Zosia? Ona ma większe mieszkanie.

— Zosia mówi, że jest bardzo zajęta…

— No to nie wiem co ci powiedzieć. Może dom opieki? — rzucił i szybko się pożegnał.

Dom opieki. To słowo dźwięczało mi w uszach przez całą noc. Przewracałam się z boku na bok, patrząc w sufit. Przecież nie tak miało być. Przecież tyle im dałam. Czy naprawdę jestem dla nich ciężarem?

Następnego dnia przyszła sąsiadka pani Halina z zakupami.

— Pani Emilko, co taka smutna? — zapytała troskliwie.

Opowiedziałam jej wszystko. Siedziałyśmy przy herbacie, a łzy same płynęły mi po policzkach.

— Dzieci teraz takie są… — westchnęła Halina. — Moja Basia też tylko dzwoni raz w miesiącu. Ale pani to przecież zawsze była taka dobra matka!

Wtedy postanowiłam spróbować jeszcze raz. Zadzwoniłam do Zosi wieczorem.

— Zosiu, proszę cię… Ja naprawdę nie daję już rady sama. Może chociaż na jakiś czas?

— Mamo! Ja mam swoje życie! Pracuję po dwanaście godzin dziennie! Nie mogę się tobą zająć! — krzyknęła nagle. — Porozmawiaj z Michałem!

— On mówi, że nie ma miejsca…

— To może dom opieki? Albo zatrudnij opiekunkę! Ja nie dam rady!

Rozłączyła się bez pożegnania.

Przez kolejne dni czułam się jak cień samej siebie. Nie jadłam, nie spałam. W końcu przyszło pismo z przychodni: „Zalecana stała opieka osoby trzeciej”. Pokazałam je Halinie.

— Emilko… może rzeczywiście powinna pani pomyśleć o domu opieki? Tam panią nakarmią, zaopiekują się…

Ale ja nie chciałam być dla nikogo ciężarem. Chciałam tylko trochę ciepła od własnych dzieci.

Tydzień później Zosia i Michał pojawili się razem w moim mieszkaniu. Siedzieli naprzeciwko mnie przy stole jak obcy ludzie.

— Musimy podjąć decyzję — zaczęła Zosia chłodno.

— Nie możemy cię zabrać do siebie — dodał Michał bez emocji.

— Ale przecież… ja całe życie dla was… — zaczęłam płakać.

— Mamo, nie możemy się tobą zajmować! — Zosia była stanowcza. — Zapisałam cię do domu opieki na Bielanach. Tam będzie ci dobrze.

Spojrzałam na nich i zobaczyłam tylko obojętność. Jakby już dawno przestali być moimi dziećmi.

W domu opieki było czysto i cicho. Pielęgniarki były miłe, ale obce. Każdego dnia patrzyłam przez okno na szare bloki i czekałam na telefon od Zosi lub Michała. Czekałam tygodniami. Nikt nie zadzwonił.

Czasem przychodziła Halina z kwiatami albo listonosz z emeryturą. Ale moje dzieci? Jakby wyparowały z mojego życia.

Wieczorami leżałam na łóżku i pytałam siebie: gdzie popełniłam błąd? Czy można kochać za bardzo? Czy oddając wszystko dzieciom, można stracić siebie?

Może to jest cena miłości bez granic? Może powinnam była nauczyć ich odpowiedzialności za drugiego człowieka?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy można wybaczyć własnym dzieciom takie porzucenie?