„Cieszę się, że będziesz miała moje dziecko, ale odchodzę” – Historia Magdy między miłością a samotnością
– Magda, musimy porozmawiać – głos Pawła brzmiał jakby zza szyby, odległy, chłodny. Stał w progu mojego mieszkania, z rękami w kieszeniach, wzrok wbity w podłogę. Właśnie wróciłam z pracy, zmęczona, z torbą zakupów i głową pełną myśli o jutrzejszym badaniu USG. Byłam w piątym miesiącu ciąży.
– Co się stało? – zapytałam, czując jak serce zaczyna mi bić szybciej. W jego oczach nie było już czułości, którą znałam. – Paweł?
Podniósł na mnie wzrok. – Cieszę się, że będziesz miała moje dziecko, ale… odchodzę. Zakochałem się w kimś innym. Przepraszam.
Nie wiem, ile czasu stałam w bezruchu. Słowa odbijały się echem w mojej głowie. „Odchodzę”. „Ktoś inny”. „Cieszę się, że będziesz miała moje dziecko”. Jakby to była jakaś nagroda pocieszenia.
– To jakiś żart? – wyszeptałam. – Paweł… przecież mieliśmy być rodziną.
Wzruszył ramionami. – Tak wyszło. Nie planowałem tego. Ale nie zostawię cię bez wsparcia finansowego.
Pieniądze. Zawsze był praktyczny. Ale ja nie potrzebowałam pieniędzy – potrzebowałam jego. Potrzebowałam kogoś, kto przytuli mnie nocą, kto będzie czekał na pierwszy ruch naszego dziecka, kto będzie ze mną na porodówce.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, usiadłam na podłodze i płakałam. Płakałam tak długo, aż zabrakło mi łez. Potem zadzwoniłam do mamy.
– Mamo… Paweł odszedł – powiedziałam przez łzy.
– Wiedziałam, że tak będzie – usłyszałam chłodny ton. – Ostrzegałam cię przed nim. Zawsze był niestabilny.
– Mamo, proszę…
– Teraz musisz być silna dla dziecka. Nie możesz się rozklejać.
Zawsze taka była. Twarda, zasadnicza, nieprzystępna. Nigdy nie przytuliła mnie bez powodu. Ojciec zmarł, gdy miałam dwanaście lat – od tamtej pory mama była wszystkim: matką, ojcem i policjantem w jednym.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W pracy w szkole podstawowej próbowałam udawać przed uczniami i koleżankami z pokoju nauczycielskiego, że wszystko jest w porządku. Ale plotki szybko się rozeszły.
– Słyszałaś? Magda została sama w ciąży…
– Podobno Paweł już mieszka z tą nową…
– Biedna dziewczyna…
Każde spojrzenie bolało jak ukłucie igły. Nawet Basia, moja najbliższa przyjaciółka, nie wiedziała co powiedzieć.
– Może to i lepiej? – próbowała pocieszać. – Lepiej teraz niż później…
Ale ja nie chciałam słyszeć takich słów. Chciałam tylko cofnąć czas.
Najgorsze były wieczory. Siadałam na kanapie z kubkiem herbaty i patrzyłam na zdjęcia z wakacji nad Bałtykiem – jeszcze sprzed kilku miesięcy byliśmy szczęśliwi. Paweł śmiał się do obiektywu, obejmował mnie ramieniem. Obiecywał dom z ogródkiem pod Warszawą, wspólne życie…
Czułam się oszukana przez los i przez siebie samą. Jak mogłam być tak ślepa?
Pewnego dnia spotkałam Pawła na ulicy. Szliśmy naprzeciwko siebie – on z nową partnerką, ja z coraz większym brzuchem.
– Cześć – rzucił niezręcznie.
– Cześć – odpowiedziałam chłodno.
Jego towarzyszka spojrzała na mnie z wyższością i politowaniem. Przeszli obok jakby nic się nie stało.
Wieczorem zadzwoniła mama.
– Magda, musisz przyjechać na niedzielny obiad. Rodzina chce cię zobaczyć.
Nie miałam ochoty na rodzinne spotkania, ale wiedziałam, że nie mogę wiecznie uciekać.
W niedzielę siedziałam przy stole z ciotkami i kuzynkami. Rozmowy krążyły wokół dzieci, mężów, kredytów i remontów. W końcu ciotka Jola zapytała:
– A co z ojcem dziecka? Będzie płacił alimenty?
Zacisnęłam dłonie na kolanach.
– Tak, będzie płacił – odpowiedziałam cicho.
– No to dobrze chociaż tyle – mruknęła druga ciotka.
Mama patrzyła na mnie surowo.
– Magda musi być silna – powiedziała głośno. – Sama wychowa dziecko tak jak ja ją wychowałam.
Po obiedzie wyszłam na balkon i zapaliłam papierosa – pierwszy raz od miesięcy. Drżały mi ręce.
Basia zadzwoniła wieczorem:
– Magda, musisz zacząć myśleć o sobie. O dziecku. Nie możesz pozwolić, żeby cię to złamało.
Ale ja już byłam złamana.
Ciąża mijała powoli. Każdy dzień był walką ze sobą: żeby wstać z łóżka, żeby pójść do pracy, żeby nie płakać przy ludziach. Lekarz mówił: „Dziecko jest zdrowe”, a ja czułam się coraz bardziej chora na duszy.
W końcu nadszedł dzień porodu. Byłam sama na porodówce – mama została w domu „bo nie znosi szpitali”, Basia miała gorączkę u syna. Położna trzymała mnie za rękę:
– Dasz radę, Magdo. Jesteś silniejsza niż myślisz.
Kiedy usłyszałam pierwszy krzyk mojego syna, poczułam coś dziwnego: ulgę i żal jednocześnie. Ulgę, że to już koniec tej samotnej drogi przez ciążę; żal, że nie ma przy mnie nikogo bliskiego.
Nazajutrz Paweł przyszedł do szpitala z bukietem kwiatów i kopertą.
– Gratuluję… Jest piękny – powiedział niezręcznie.
Patrzyłam na niego długo.
– Chcesz go potrzymać?
Wziął syna na ręce i przez chwilę wyglądał na wzruszonego. Potem oddał mi go i wyszedł bez słowa.
Dziś mój synek ma trzy lata. Jest moim całym światem. Paweł widuje go raz na miesiąc; płaci alimenty regularnie i czasem dzwoni z życzeniami na święta. Mama pomaga mi jak potrafi – po swojemu: surowo i praktycznie.
Czasem patrzę na inne rodziny w parku i pytam siebie: czy mogłam coś zrobić inaczej? Czy warto wierzyć w miłość po tym wszystkim? Czy samotność jest karą za zaufanie?
Może ktoś z was zna odpowiedź? A może każda z nas musi ją znaleźć sama?