Córka wróciła do domu po rozwodzie – a ja musiałam odłożyć swoje marzenia na później

– Mamo, nie mam już siły. – Głos Kasi drżał, a jej oczy były czerwone od płaczu. Stała w progu mojego mieszkania z walizką w jednej ręce i śpiącym Antosiem w drugiej. Przez chwilę nie mogłam się ruszyć. Wszystko, co sobie wyobrażałam o tej drugiej młodości, o wolności, o spokojnych wieczorach z książką i lampką wina, rozsypało się jak domek z kart.

Nie tak miało być. Kiedy miałam czterdzieści pięć lat, liczyłam dni do chwili, gdy dzieci pójdą na swoje. Nie dlatego, że ich nie kochałam. Kochałam – z całego serca. Ale byłam zmęczona. Zawsze na posterunku, zawsze gotowa. Marzyłam o tym, by wreszcie trochę odetchnąć, zacząć żyć dla siebie. Spacery z psem, kino w środku tygodnia, może jakaś mała podróż. Teraz patrzyłam na Kasię i wiedziałam, że nie mogę jej odmówić.

– Wejdź – powiedziałam cicho, robiąc miejsce w przedpokoju.

Kasia przeszła obok mnie, a ja poczułam znajomy zapach jej perfum zmieszany z dziecięcym pudrem. Antoś spał spokojnie, nieświadomy tego, że jego świat właśnie się zmienił.

Przez pierwsze dni starałam się być silna. Gotowałam obiady, sprzątałam, zajmowałam się Antosiem, kiedy Kasia płakała w swoim dawnym pokoju. Udawałam przed nią i przed sobą, że wszystko jest w porządku. Ale wieczorami siadałam na kanapie i czułam, jak narasta we mnie żal. Do losu, do byłego zięcia, do siebie samej.

Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Kasi przez telefon:

– Nie wiem, co dalej… Mama jest zmęczona, widzę to po niej. Ale gdzie mam pójść? Nie dam rady sama…

Zrobiło mi się jej żal i jednocześnie poczułam złość. Przecież to nie moja wina! Przez całe życie byłam dla niej podporą. Czy teraz nie zasłużyłam na chwilę dla siebie?

Kasia coraz częściej zostawiała Antosia pod moją opieką i wychodziła „załatwić sprawy”. Czasem wracała późno, czasem w ogóle nie mówiła gdzie była. Zaczęłyśmy się kłócić.

– Mamo, przecież to tylko na chwilę! – krzyczała pewnego dnia. – Muszę znaleźć pracę! Muszę się ogarnąć!

– A ja? – zapytałam cicho. – Ja też chciałabym mieć życie.

– Ty już swoje przeżyłaś! – rzuciła przez łzy.

Te słowa zabolały mnie bardziej niż cokolwiek innego. Czy naprawdę bycie matką oznacza rezygnację z siebie na zawsze?

Zaczęły się ciche dni. Kasia zamykała się w pokoju z laptopem, ja bawiłam się z Antosiem albo wychodziłam z psem na długie spacery. Czułam się jak cień we własnym domu.

Pewnego popołudnia spotkałam na ławce sąsiadkę, panią Halinę.

– Coś taka smutna? – zapytała.

Opowiedziałam jej wszystko. Słuchała uważnie, a potem pokiwała głową.

– Wiesz, ja też kiedyś myślałam, że jak dzieci pójdą na swoje, to wreszcie będę wolna. Ale życie pisze własne scenariusze. Może czasem trzeba pogodzić się z tym, że nasze marzenia muszą poczekać?

Wróciłam do domu z ciężkim sercem. Czy naprawdę muszę pogodzić się z tym losem? Czy nie mam prawa do własnych pragnień?

Wieczorem usiadłam z Kasią przy stole.

– Musimy porozmawiać – zaczęłam.

Patrzyła na mnie nieufnie.

– Kocham cię i chcę ci pomóc – powiedziałam powoli – ale nie mogę zapomnieć o sobie. Potrzebuję czasu dla siebie. Musimy ustalić zasady.

Kasia spuściła wzrok.

– Przepraszam… Ja po prostu się boję…

Objęłam ją i obie płakałyśmy długo. Wtedy po raz pierwszy poczułam ulgę.

Od tamtej rozmowy zaczęłyśmy układać nasze życie na nowo. Kasia znalazła pracę w pobliskim sklepie spożywczym. Ja zapisałam się na zajęcia jogi i raz w tygodniu chodziłam do kina z koleżanką. Nie było łatwo – czasem znów wybuchały kłótnie o drobiazgi: kto ma odebrać Antosia z przedszkola, kto zrobi zakupy. Ale zaczęłyśmy rozmawiać szczerze o swoich potrzebach.

Najtrudniejsze były wieczory, kiedy Antoś pytał o tatę:

– Babciu, a kiedy tata wróci?

Nie umiałam odpowiedzieć. Przytulałam go mocno i szeptałam: „Babcia jest przy tobie”.

Czasem patrzyłam na Kasię i widziałam w niej siebie sprzed lat – zagubioną młodą kobietę, która boi się przyszłości. Może właśnie dlatego nie potrafiłam jej zostawić samej sobie.

Minął rok odkąd wróciły do mnie. Moje życie nie wygląda tak, jak sobie wymarzyłam. Ale nauczyłam się czegoś ważnego: że nawet jeśli musimy odłożyć własne marzenia na później, to nie znaczy, że mamy z nich rezygnować na zawsze.

Czasem zastanawiam się: czy można być dobrą matką i babcią, nie tracąc siebie? Czy macie podobne doświadczenia? Jak wy radzicie sobie z pogodzeniem własnych potrzeb i oczekiwań bliskich?