Dzień, w którym moja teściowa przekroczyła granicę: Lekcja oszczędności, która zabolała całą rodzinę
– Mamo, dlaczego babcia nie dała nam obiadu? – zapytała Zosia, ledwo przekroczyłyśmy próg mieszkania. Jej głos drżał, a w oczach miała łzy. Stałam w przedpokoju z torbami w rękach, a serce waliło mi jak młotem. Właśnie wróciłam z pracy i odebrałam dzieci od teściowej, pani Haliny. Zawsze była znana z oszczędności – niektórzy mówili nawet: skąpstwa. Ale to, co zobaczyłam dzisiaj, przeszło moje najgorsze wyobrażenia.
W kuchni czekały na mnie dwie puste miski po zupie i talerz z suchym chlebem. Dzieci siedziały przy stole, patrząc na mnie z wyrzutem. – Babcia powiedziała, że nie wolno marnować jedzenia i że musimy się nauczyć jeść to, co jest – dodał Tomek, spuszczając głowę. Poczułam narastającą złość. Przecież zostawiłam jej pieniądze na zakupy! Zawsze to robię. Chciałam zadzwonić do męża, ale wiedziałam, że najpierw muszę porozmawiać z Haliną.
Zadzwoniłam do niej jeszcze tego samego wieczoru. – Halino, dlaczego dzieci były głodne? – zapytałam bez ogródek. Po drugiej stronie słuchawki usłyszałam westchnienie.
– Aniu, dzieci muszą się nauczyć szacunku do jedzenia. Nie będę im gotować trzech dań jak w restauracji. Dostały zupę jarzynową i chleb. To wystarczy.
– Ale one były głodne! – nie mogłam powstrzymać łez. – Zostawiłam pieniądze na zakupy.
– Pieniądze? – prychnęła. – Lepiej je odłożyć na ich przyszłość niż wydawać na fanaberie.
Rozłączyłam się bez słowa. Przez całą noc przewracałam się z boku na bok. W głowie kłębiły mi się myśli: czy przesadzam? Może rzeczywiście dzieci są rozpieszczone? Ale przecież nie chodzi o luksusy – chodzi o podstawowe potrzeby!
Następnego dnia usiadłam z mężem, Piotrem. – Twoja mama przesadza – powiedziałam cicho. – Dzieci były głodne.
Piotr westchnął ciężko. – Wiem, Aniu. Ale ona zawsze taka była. Pamiętam, jak sam chodziłem głodny do szkoły, bo mama uważała, że drugie śniadanie to rozrzutność.
– I co? Nic nie mówiłeś?
– Próbowałem. Ale ona zawsze miała odpowiedź: „Za moich czasów nikt nie narzekał”.
Zdecydowaliśmy się porozmawiać z Haliną razem. Pojechaliśmy do niej w niedzielę. Dzieci bawiły się w pokoju obok, a my usiedliśmy przy kuchennym stole.
– Mamo – zaczął Piotr – musimy porozmawiać o dzieciach.
Halina spojrzała na nas spod okularów. – Co znowu?
– Nie chcemy, żeby były głodne u ciebie – powiedziałam spokojnie. – Rozumiemy twoje podejście do oszczędzania, ale dzieci potrzebują normalnych posiłków.
Halina skrzywiła się. – Wy młodzi nic nie rozumiecie. Teraz wszystko musi być na bogato! A potem płaczecie, że nie macie oszczędności.
– To nie tak… – próbowałam tłumaczyć.
– A właśnie tak! – przerwała mi ostro. – Ja całe życie oszczędzałam i dzięki temu mam mieszkanie i emeryturę! Wy tylko wydajecie i wydajecie!
Piotr spojrzał na mnie bezradnie. Wiedziałam, że nie przekonamy jej jednym spotkaniem.
Przez kolejne tygodnie sytuacja się powtarzała. Dzieci coraz mniej chętnie jeździły do babci. Zosia zaczęła wymyślać wymówki: „Mamo, boli mnie brzuch”, „Mamo, muszę się uczyć”. Tomek zamykał się w sobie.
W końcu przyszedł dzień, kiedy Zosia rozpłakała się przy śniadaniu.
– Nie chcę już jeździć do babci! Ona mówi, że jestem niewdzięczna i że powinnam dziękować za każdy kęs!
Objęłam ją mocno. Poczułam bezsilność i gniew jednocześnie.
Wieczorem zadzwoniłam do Haliny po raz ostatni.
– Halino, musimy zrobić przerwę w opiece nad dziećmi. One źle się czują po wizytach u ciebie.
Po drugiej stronie zapadła cisza.
– Jak sobie chcecie – powiedziała chłodno. – Ale pamiętajcie: życie was nauczy pokory.
Od tamtej pory dzieci zostały w domu lub pod opieką sąsiadki. Halina przestała dzwonić. Piotr próbował kilka razy się z nią skontaktować, ale odbierała krótko i rzeczowo.
Czułam ulgę i smutek jednocześnie. Czy zrobiłam dobrze? Czy powinnam była bardziej walczyć o kompromis? A może to ja jestem przewrażliwiona?
Czasami patrzę na dzieci i widzę w ich oczach cień lęku przed „oszczędnością”. Zastanawiam się: gdzie leży granica między rozsądnym gospodarowaniem a skąpstwem? Czy można nauczyć dzieci szacunku do pieniędzy bez odbierania im poczucia bezpieczeństwa?
Może wy macie podobne doświadczenia? Jak radzicie sobie z różnicami pokoleniowymi w rodzinie? Czy warto czasem odpuścić dla świętego spokoju… czy jednak walczyć o swoje wartości?