Dziesięć lat czekania na cud, który nigdy nie nadszedł

— Naprawdę myślisz, że jeszcze wróci? — zapytała mnie cicho, patrząc gdzieś w dal, jakby szukała odpowiedzi wśród liści szeleszczących na wietrze. Siedziałyśmy na tej samej ławce w parku, a ja poczułam, że jej pytanie nie jest skierowane do mnie, tylko do całego świata.

Miała na imię Małgorzata. Wyglądała na zmęczoną życiem, choć jej oczy wciąż miały w sobie coś z młodzieńczej nadziei. Zaczęłyśmy rozmawiać przypadkiem — ja przyszłam tu odreagować po kłótni z mężem, ona po prostu usiadła obok. Po chwili ciszy zaczęła mówić. Najpierw ostrożnie, potem coraz szybciej, jakby bała się, że jeśli nie wypowie tego wszystkiego teraz, to już nigdy nie znajdzie odwagi.

— Wiesz, straciłam dziesięć lat swojego życia na czekaniu. Dziesięć lat! — Jej głos zadrżał. — Byłam młoda, zakochana i głupia. Poznałam Pawła w pracy. Był starszy ode mnie o siedem lat, miał żonę i dwójkę dzieci. Ale kiedy patrzył na mnie tym swoim spojrzeniem… Wydawało mi się, że świat przestaje istnieć.

Zamilkła na chwilę, a ja widziałam, jak zaciska dłonie na torebce. — Obiecywał mi wszystko. Mówił, że jego małżeństwo to tylko formalność, że już dawno nic ich nie łączy. Że jestem jego prawdziwą miłością. I ja mu wierzyłam…

Przez chwilę patrzyła na swoje dłonie, jakby szukała na nich śladów tamtych lat. — Każde święta spędzałam sama. Każde urodziny czekałam na telefon, który czasem przychodził dopiero późnym wieczorem. Zawsze miał wymówkę: dzieci chore, żona podejrzliwa, teściowa przyjechała… A ja? Ja siedziałam i czekałam. Wierzyłam, że kiedyś przyjdzie ten dzień, kiedy zadzwoni i powie: „Już jestem wolny. Teraz możemy być razem”.

— I co się stało? — zapytałam cicho.

Małgorzata uśmiechnęła się smutno. — Nic się nie stało. Przez dziesięć lat nic się nie zmieniło. Tylko ja się zmieniałam — z młodej dziewczyny w kobietę z coraz większym żalem do siebie samej. Moja mama mówiła: „Dziecko, on cię nigdy nie wybierze”. Przyjaciółki przestały ze mną rozmawiać, bo nie mogły już słuchać moich wiecznych narzekań i łez.

Pewnego dnia Paweł zadzwonił i powiedział, że jego żona jest chora. Że teraz naprawdę nie może jej zostawić. Że musi być przy niej dla dobra dzieci. I wtedy coś we mnie pękło. Zrozumiałam, że przez te wszystkie lata byłam tylko wygodną opcją. Kimś na boku, kogo można odwiedzić wtedy, gdy w domu jest za duszno.

Zaczęłam płakać — nie przez Pawła, tylko przez siebie samą. Przez te wszystkie lata samotności i złudzeń. Przez to, że pozwoliłam sobie wmówić, że zasługuję tylko na ochłapy czyjejś uwagi.

— Próbowałaś potem jeszcze z kimś być? — zapytałam ostrożnie.

— Próbowałam — odpowiedziała po chwili milczenia. — Ale za każdym razem bałam się zaufać. Bałam się pokochać kogoś naprawdę. Zawsze gdzieś z tyłu głowy miałam ten głos: „A co jeśli znowu zostanę sama?”

Spojrzała na mnie uważnie. — Wiesz co jest najgorsze? Że przez te dziesięć lat nie tylko straciłam czas. Straciłam siebie. Swoje marzenia, swoją radość życia. Moja siostra wyszła za mąż, ma dwójkę dzieci — a ja nawet nie potrafię patrzeć na jej rodzinne zdjęcia bez poczucia pustki.

Wtedy zadzwonił jej telefon. Spojrzała na ekran i westchnęła ciężko.

— To mama — powiedziała cicho. — Pewnie znowu będzie pytać, kiedy w końcu ułożę sobie życie.

Nie odebrała od razu. Odłożyła telefon na ławkę i spojrzała mi prosto w oczy.

— Wiesz… czasem myślę, że gdyby ktoś wtedy potrząsnął mną mocniej… Gdyby ktoś powiedział mi prosto w twarz: „Małgorzata, on cię nigdy nie wybierze”, może szybciej bym się obudziła.

Zamilkłyśmy na chwilę. W parku zrobiło się chłodniej; słońce zaczęło chować się za chmurami.

— A teraz? Co zamierzasz? — zapytałam.

Uśmiechnęła się lekko przez łzy.

— Teraz próbuję nauczyć się żyć od nowa. Chodzę na terapię. Staram się wybaczyć sobie te wszystkie lata zmarnowane na czekanie na cud, który nigdy nie nadszedł. I wiesz co? To najtrudniejsze wyzwanie w moim życiu.

Wstała z ławki i poprawiła płaszcz.

— Dziękuję ci za rozmowę — powiedziała cicho. — Czasem trzeba po prostu wyrzucić z siebie ten cały ból…

Patrzyłam za nią długo, aż zniknęła za zakrętem alejki.

Zostałam sama ze swoimi myślami i pytaniami: Ile razy sami pozwalamy sobie tkwić w iluzjach? Ile lat życia jesteśmy gotowi oddać komuś, kto nigdy nie będzie naszą przyszłością? Czy potrafimy wybaczyć sobie własną naiwność?

Może każdy z nas nosi w sobie taką historię…