Gdy teściowa „zachorowała”, a mój świat stanął na głowie – historia o działce, rodzinie i granicach
Już od progu czułam, że coś jest nie tak. Drzwi do mieszkania otworzyły się z trzaskiem, a mój mąż, Paweł, wszedł z miną tak ponurą, jakby właśnie wrócił z pogrzebu. Za nim, podpierając się na lasce, szła jego matka – pani Halina. Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Paweł rzucił: – Mama źle się czuje. Lekarz powiedział, że powinna być pod opieką. Przynajmniej przez jakiś czas.
Zamarłam. Wiedziałam, co to znaczy. Halina miała talent do „chorowania” zawsze wtedy, gdy coś jej nie pasowało albo chciała postawić na swoim. Ostatnio coraz częściej narzekała na samotność w swoim mieszkaniu na Pradze i coraz częściej dzwoniła do Pawła z dramatycznymi relacjami o skokach ciśnienia czy bólach w krzyżu.
– Dzień dobry, pani Halino – powiedziałam chłodno, ale uprzejmie.
– Dzień dobry, Aniu. – Odpowiedziała z wyraźnym wyrzutem w głosie. – Wiesz, lekarz mówił, że powinnam odpocząć. Najlepiej nad morzem. Tam powietrze inne.
Spojrzałam na Pawła. On tylko wzruszył ramionami.
– Może pojedziemy na działkę? – zaproponował. – Tam mama szybciej dojdzie do siebie.
Moja działka nad Bałtykiem była moim azylem. Dostałam ją po dziadku i od lat wynajmowałam pokoje letnikom, żeby dorobić do pensji nauczycielki. Było z tym mnóstwo roboty: sprzątanie, naprawy, wieczne narzekania gości. Ale to był mój kawałek świata – jedyne miejsce, gdzie mogłam być sobą.
– Paweł, przecież mamy pełny sezon! – zaprotestowałam. – Goście przyjeżdżają za dwa dni!
– To może mama zostanie z tobą i pomoże? – rzucił beztrosko.
Halina uśmiechnęła się chytrze.
– Ja tam się nie boję roboty. Ale Ania chyba nie lubi konkurencji…
Zacisnęłam zęby. Wiedziałam już, że nie mam wyboru.
Dwa dni później jechaliśmy całą trójką nad morze. Halina przez całą drogę opowiadała o swoich znajomych z klatki i o tym, jak to „dzisiejsza młodzież nie ma szacunku do starszych”. Paweł milczał i patrzył w okno. Ja liczyłam w myślach do dziesięciu, żeby nie wybuchnąć.
Na miejscu Halina natychmiast zaczęła rządzić.
– Ten pokój jest za mały! – krzyknęła, rozglądając się po mojej sypialni. – A tu śmierdzi wilgocią! Aniu, kiedy ostatnio tu sprzątałaś?
– Wczoraj – odpowiedziałam przez zaciśnięte zęby.
– No to słabo ci poszło.
Wieczorem przyszli pierwsi goście – rodzina z Poznania z dwójką dzieci.
– Przepraszam, czy jest wifi? – zapytała matka chłopca.
– Niestety, nie mamy internetu – odpowiedziałam zgodnie z prawdą.
– To jak my mamy tu żyć?!
Halina natychmiast się wtrąciła:
– Za moich czasów dzieci biegały po dworze! A nie siedziały z nosem w telefonie!
Goście spojrzeli na siebie z niesmakiem. Wiedziałam już, że będą kłopoty.
Kolejne dni były koszmarem. Halina narzekała na wszystko: na pogodę („Za zimno!”), na jedzenie („Za tłuste!”), na gości („Za głośni!”). Paweł wrócił do Warszawy „załatwiać sprawy w pracy”, zostawiając mnie samą z teściową i letnikami.
Pewnego wieczoru usłyszałam rozmowę Haliny przez telefon:
– Tak, Krysiu… U niej jestem… No niby odpoczywam… Ale ona to nawet herbaty dobrze nie umie zrobić…
Wściekłość ścisnęła mnie za gardło. Wyszłam na taras i zadzwoniłam do Pawła.
– Wiesz co? Albo wracasz tu natychmiast i zabierasz swoją matkę, albo ja wracam do Warszawy i zostawiam wszystko!
– Ania… przesadzasz…
– Nie przesadzam! Ona mnie niszczy psychicznie! Nie mam już siły!
Następnego dnia Paweł przyjechał. Zastał mnie płaczącą w kuchni.
– Aniu…
– Nie rozumiesz? Ona mnie traktuje jak służącą! Wszystko krytykuje! Goście są niezadowoleni! Ja już nie chcę tej działki!
– Przecież to pamiątka po twoim dziadku…
– Mam gdzieś pamiątki! Chcę mieć spokój!
Halina weszła do kuchni bez pukania.
– O czym tak rozmawiacie? O mnie?
– Tak, mamo – powiedział Paweł stanowczo. – Musimy ustalić zasady.
Halina spojrzała na mnie z pogardą.
– Ty zawsze byłaś słaba, Aniu. Nie umiesz postawić na swoim.
Coś we mnie pękło.
– To nieprawda! Po prostu mam dość bycia workiem treningowym dla wszystkich!
Paweł spojrzał na mnie zaskoczony. Halina prychnęła i wyszła trzaskając drzwiami.
Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy stole. Paweł zaczął pierwszy:
– Mamo, jeśli chcesz tu zostać, musisz pomagać Ani. Albo wracasz do siebie i wynajmiemy ci opiekunkę.
Halina spojrzała na niego jakby zobaczyła ducha.
– Opiekunkę?! Obcą babę?! Nigdy!
– To pomagasz albo wracasz do siebie – powtórzył Paweł spokojnie.
Halina milczała przez chwilę, po czym powiedziała:
– Dobrze. Pomogę przy gościach. Ale połowa zarobku jest moja!
Zatkało mnie.
– Słucham?!
– No przecież będę pracować! Ty sama sobie nie radzisz!
Paweł spojrzał na mnie pytająco. Wzięłam głęboki oddech.
– Zgoda. Ale jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie jedno złe słowo pod moim adresem – pakujesz walizki i wracasz do Warszawy.
Halina spojrzała na mnie z niedowierzaniem. Po raz pierwszy widziałam w jej oczach cień szacunku.
Od tamtej pory sytuacja zaczęła się zmieniać. Halina rzeczywiście pomagała: sprzątała pokoje (choć narzekała), gotowała obiady (choć krytykowała moje przepisy), a nawet negocjowała ceny z gośćmi (tu była bezlitosna). Ku mojemu zdziwieniu – letnicy zaczęli być bardziej zadowoleni. Halina potrafiła postawić ich do pionu lepiej niż ja kiedykolwiek bym umiała.
Pewnego dnia przyszła do mnie wieczorem do kuchni.
– Wiesz co… Może nie jesteś taka słaba, jak myślałam…
Spojrzałam na nią uważnie.
– Może po prostu za długo pozwalałam wszystkim sobą pomiatać…
Halina uśmiechnęła się lekko.
– Kobieta musi mieć twardy charakter. Inaczej wszyscy ją wykorzystają.
Sezon minął szybciej niż zwykle. Zarobiliśmy więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Halina wróciła do Warszawy w lepszym humorze niż przyjechała – a ja miałam poczucie zwycięstwa nad samą sobą.
Dziś siedzę w pustym domu na działce i patrzę na morze przez okno kuchni. Myślę o tym wszystkim, co się wydarzyło przez te kilka miesięcy. Czy naprawdę trzeba było aż takiego kryzysu, żebym nauczyła się walczyć o siebie? Czy każda kobieta musi przejść przez piekło rodzinnych konfliktów, żeby znaleźć własny głos?
A może wystarczy po prostu postawić granice i nie bać się powiedzieć „dość”? Co wy o tym sądzicie?