Kiedy sąsiad staje się wrogiem – historia o zaufaniu, zdradzie i walce o bliskich

– Iwona, chodź szybko! – krzyknął mój syn Bartek z ogródka. Wybiegłam na dwór w kapciach, z sercem bijącym jak oszalałe. Luna leżała przy furtce, dysząc ciężko, a obok niej leżał kawałek kiełbasy. Zauważyłam coś jeszcze – zmięty papierek z krzywym napisem: „Następnym razem nie zdążysz”.

Przez chwilę stałam jak sparaliżowana. W głowie miałam tylko jedno: kto mógł to zrobić? Przecież wszyscy tu się znamy. Sąsiadka pani Teresa zawsze przynosiła mi ogórki, pan Marek pomagał odśnieżać chodnik. Ale czy naprawdę ich znałam?

Bartek patrzył na mnie z przerażeniem. – Mamo, Luna umrze? – zapytał drżącym głosem.

– Nie pozwolę na to – odpowiedziałam, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa. Zawinęłam Lunę w koc i pobiegłam do samochodu. Po drodze zadzwoniłam do weterynarza. – Proszę przyjechać natychmiast, pies się truje! – usłyszałam w słuchawce.

W poczekalni weterynarii trzymałam Bartka za rękę. Czułam jego strach i własną bezradność. W głowie kołatało mi pytanie: kto chciał skrzywdzić moją Lunę? Przecież ona nikomu nie wadziła.

Weterynarz wyszedł po godzinie. – Udało się. Pani pies przeżyje, ale ktoś celowo podał jej truciznę. Proszę uważać.

Wróciłam do domu roztrzęsiona. Bartek zasnął wtulony w Lunę, a ja siedziałam przy kuchennym stole, gniotąc w dłoni kartkę z groźbą. Próbowałam sobie przypomnieć ostatnie dni. Może coś przeoczyłam?

Następnego ranka poszłam do sąsiadki Teresy po mleko. – Dzień dobry, pani Tereso…

– Dzień dobry, Iwonko. Coś się stało? Wyglądasz na zmęczoną.

– Ktoś próbował otruć Lunę – powiedziałam cicho.

Pani Teresa spojrzała na mnie dziwnie. – Może to dzieciaki? Ostatnio widziałam, jak ktoś kręcił się koło twojej furtki wieczorem.

– Kto?

– Nie wiem… Może ten nowy sąsiad z trzeciego piętra? Taki cichy, zawsze spuszcza wzrok.

Zaczęłam podejrzewać wszystkich. Pan Marek ostatnio narzekał na szczekanie Luny. Pani Teresa czasem patrzyła na mnie z ukosa. Nawet Bartek zaczął się bać wychodzić na podwórko.

Wieczorem usiadłam z mężem Piotrem przy stole.

– Może powinniśmy zgłosić to na policję? – zapytałam.

Piotr wzruszył ramionami. – Przesadzasz. To pewnie głupi żart dzieciaków.

– To nie żart! Ktoś chciał zabić naszą Lunę! – krzyknęłam.

Piotr spojrzał na mnie z irytacją. – Zawsze robisz aferę z niczego.

Poczułam się samotna jak nigdy dotąd. Nawet własny mąż nie wierzył w moje obawy.

Następnego dnia znalazłam kolejny liścik w skrzynce: „Zabierz psa albo sama pożałujesz”. Ręce mi się trzęsły. Pokazałam kartkę Piotrowi.

– To już przesada – powiedział cicho. – Może rzeczywiście ktoś cię nie lubi…

Zaczęliśmy podejrzewać Marka, bo kilka dni wcześniej groził, że „zrobi porządek z tym ujadającym kundlem”. Postanowiłam porozmawiać z nim osobiście.

– Panie Marku, czy ma pan coś wspólnego z tymi groźbami? – zapytałam prosto z mostu.

Spojrzał na mnie zimno. – Nie mam czasu na pani histerie. Lepiej pilnuj swojego psa.

Wróciłam do domu jeszcze bardziej zagubiona. Bartek coraz częściej płakał w nocy, bał się spać sam. Luna nie chciała wychodzić na dwór.

Któregoś wieczoru usłyszałam hałas pod oknem. Wyszłam na balkon i zobaczyłam sylwetkę chowającą się za śmietnikiem. Serce mi stanęło. Zadzwoniłam po policję.

Policjanci przyjechali po pół godzinie. Spisali zeznania, obejrzeli liściki i zatrutą kiełbasę.

– To może być ktoś z sąsiadów albo ktoś z zewnątrz – powiedział jeden z nich. – Proszę być czujną i nie zostawiać psa samego.

Od tego dnia żyliśmy w ciągłym strachu. Każdy dźwięk za oknem wydawał się podejrzany. Bartek przestał chodzić do kolegów, ja zaczęłam zamykać drzwi nawet w dzień.

Pewnego popołudnia przyszła do mnie pani Teresa.

– Iwonko… muszę ci coś powiedzieć – zaczęła drżącym głosem. – Widziałam Marka, jak wrzucał coś przez twoją furtkę tamtego wieczoru… Bałam się powiedzieć wcześniej…

Zgłosiliśmy to na policję. Marek został przesłuchany i przyznał się do winy. Okazało się, że od dawna miał żal do nas o szczekanie Luny i postanowił „rozwiązać problem po swojemu”.

Po wszystkim sąsiedzi zaczęli mnie unikać. Jedni uważali mnie za donosicielkę, inni za histeryczkę. Piotr coraz częściej wychodził z domu bez słowa, a Bartek zamknął się w sobie.

Czasem patrzę przez okno na puste podwórko i zastanawiam się: czy naprawdę znamy ludzi wokół nas? Czy warto ufać tym, którzy uśmiechają się do nas przez płot?

Może czasem lepiej być czujnym niż naiwnym… Ale czy życie w ciągłym strachu to jeszcze życie?