„Mamo, od dziś śpisz w kuchni” – Jak stałam się obca we własnym domu po latach poświęceń
– Jadwiga, musimy porozmawiać – głos mojej synowej, Magdy, rozbrzmiał w kuchni, kiedy jeszcze zmywałam naczynia po kolacji. Zatrzymałam się w pół ruchu, czując jak serce zaczyna mi bić szybciej. Syn, Paweł, siedział przy stole, patrząc w blat. Wiedziałam już, że coś jest nie tak.
– Mamo, wiesz… – zaczął niepewnie Paweł. – My z Magdą… potrzebujemy trochę więcej przestrzeni. Mały rośnie, a ty… no, może mogłabyś spać w kuchni? Tam jest ciepło, a my urządzimy pokój dla Antosia.
Zamarłam. Kuchnia? Po trzydziestu latach pracy w szkole, po śmierci męża, po tym jak oddałam im swoje mieszkanie, żeby mogli zacząć nowe życie… Teraz miałam spać w kuchni? Przełknęłam ślinę i spojrzałam na syna.
– Pawle… – głos mi się załamał. – Przecież to mój dom…
– Mamo, to tylko na chwilę – rzuciła Magda chłodno. – Antoś potrzebuje własnego pokoju. Ty przecież i tak większość czasu spędzasz w kuchni.
Nie odpowiedziałam. Wyszłam na balkon, żeby ukryć łzy. Pamiętam, jak jeszcze kilka lat temu czekałam na nich z obiadem, jak cieszyłam się z narodzin wnuka. Wszystko dla nich. Oddałam im wszystko.
Od tamtej rozmowy minęły dwa tygodnie. Moje łóżko stoi teraz pod oknem w kuchni. Każdego ranka budzi mnie zapach kawy i rozmowy Magdy przez telefon. Słyszę jej narzekania: „Teściowa znowu zostawiła kubek na stole”, „Niech już znajdzie sobie jakieś zajęcie”. Staram się być niewidzialna. Chowam się do parku, do biblioteki, byle nie przeszkadzać.
Czasem Paweł przychodzi wieczorem.
– Mamo, Magda jest zmęczona. Pomóż jej trochę – mówi cicho.
A ja milczę. Boję się powiedzieć, że ja też jestem zmęczona. Że boli mnie kręgosłup od spania na rozkładanym łóżku. Że tęsknię za swoim pokojem, za prywatnością.
W niedzielę odwiedziła mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Jadwigo, co ty taka blada? – zapytała z troską.
Opowiedziałam jej wszystko. Złapała mnie za rękę.
– Nie pozwól im tak sobą pomiatać! To twój dom!
Ale czy naprawdę? Przecież oddałam im akt własności. Chciałam dobrze. Chciałam być blisko wnuka, pomagać synowi. Nie przewidziałam tylko jednego: że stanę się dla nich ciężarem.
Wieczorem usiadłam przy kuchennym stole i napisałam list do córki, Agnieszki, która mieszka w Gdańsku:
„Agnieszko,
Nie wiem już, co robić. Czuję się tu niepotrzebna. Paweł i Magda każą mi spać w kuchni. Nie chcę robić problemów, ale serce mi pęka…”
Odpisała po dwóch dniach:
„Mamo! Przyjedź do mnie! Zawsze znajdzie się dla Ciebie miejsce!”
Ale jak zostawić Pawła? Przecież on zawsze był moim oczkiem w głowie. Pamiętam, jak chorował na zapalenie płuc i nie spałam całą noc przy jego łóżku. Jak płakał po pierwszej kłótni z Magdą i tulił się do mnie jak mały chłopiec.
Teraz jest dorosły. Ma swoją rodzinę. A ja? Jestem tylko dodatkiem do ich życia.
Pewnego dnia usłyszałam rozmowę Magdy przez telefon:
– No tak, teściowa dalej tu siedzi… Nie wiem już, co robić. Może powinna pójść do domu opieki?
Zamarłam. Dom opieki? Czy naprawdę jestem aż takim ciężarem?
Wieczorem zebrałam się na odwagę.
– Pawle… Czy ja wam przeszkadzam?
Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.
– Mamo… My po prostu chcemy mieć swoje życie.
Poczułam się tak, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi.
Przez kolejne dni chodziłam jak cień. W końcu zadzwoniłam do Agnieszki.
– Córciu… Czy mogę przyjechać?
– Mamo! Oczywiście! Czekałam tylko na twój telefon!
Spakowałam kilka rzeczy do starej walizki. Paweł nawet nie zapytał dokąd idę. Magda tylko rzuciła:
– No to powodzenia.
Wysiadłam z pociągu w Gdańsku i zobaczyłam Agnieszkę z wnuczką na peronie. Uściskałyśmy się mocno.
– Mamo, tu zawsze będziesz u siebie – powiedziała cicho Agnieszka.
Dziś siedzę przy oknie jej mieszkania i patrzę na morze. Tęsknię za Pawłem, ale wiem jedno: nie można pozwolić, by ktoś odebrał ci godność – nawet własne dziecko.
Czy naprawdę matczyna miłość powinna oznaczać rezygnację z siebie? Czy każda z nas musi przejść przez taki ból? Może powinniśmy głośniej mówić o tym, co czujemy…