„Mamo, przecież zawsze mogłaś powiedzieć nie…” – historia jednej letniej ofiary i rodzinnych rozczarowań
– Mamo, przecież zawsze mogłaś powiedzieć nie… – głos Agnieszki, mojej synowej, brzmiał w mojej głowie jak echo, które nie chciało ucichnąć. Stałam w kuchni, patrząc na stertę brudnych naczyń po śniadaniu, które przygotowałam dla wnuków. Michał i Zosia biegali po ogrodzie, a ja czułam, jak narasta we mnie żal.
To miało być piękne lato. Syn, Paweł, zadzwonił do mnie w maju: – Mamo, czy mogłabyś zająć się dzieciakami przez wakacje? Agnieszka dostała awans, ja mam więcej pracy… Wiesz, jak bardzo nam to pomoże.
Nie wahałam się ani chwili. Oczywiście! Przecież jestem babcią. Po to się jest babcią, żeby pomagać. Tak myślałam. Tak mnie wychowano.
Pierwsze tygodnie były pełne radości. Michał z Zosią śmiali się, biegali po sadzie, razem piekliśmy ciasta i chodziliśmy na spacery do lasu. Wieczorami wysyłałam zdjęcia Pawłowi i Agnieszce – dzieci szczęśliwe, uśmiechnięte, brudne od malin i piachu. Odpowiadali krótkim „super” albo „dzięki”. Czekałam na telefon, na rozmowę, na słowo wdzięczności. Ale oni byli zajęci.
Z czasem zaczęłam czuć zmęczenie. Michał miał swoje humory – potrafił rzucić się na podłogę i krzyczeć, gdy nie pozwoliłam mu grać na tablecie przez cały dzień. Zosia płakała za mamą. Próbowałam tłumaczyć, przytulać, rozmawiać. Czasem miałam wrażenie, że nie jestem wystarczająco dobra.
Pewnego dnia zadzwoniła Agnieszka: – Mamo, Michał mówił, że krzyczałaś na niego? – zapytała chłodno.
– Był niegrzeczny… Próbowałam go uspokoić…
– Ale przecież on ma dopiero sześć lat! – przerwała mi zirytowana. – Nie chcę, żebyś go stresowała.
Zamurowało mnie. Przez chwilę nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież robiłam wszystko najlepiej jak umiałam!
Wieczorem długo nie mogłam zasnąć. Wspominałam własne dzieciństwo – moją mamę, która nigdy nie miała dla mnie czasu, bo ciężko pracowała w sklepie mięsnym. Obiecałam sobie wtedy, że dla swoich dzieci i wnuków będę inna.
Kolejne dni były coraz trudniejsze. Michał zaczął mówić: – Babciu, mama powiedziała, że nie wolno ci na mnie krzyczeć! – patrzył na mnie wyzywająco.
Czułam się jak intruz we własnym domu. Paweł coraz rzadziej dzwonił. Agnieszka przysyłała mi listy z instrukcjami: „Nie dawaj im słodyczy”, „Nie pozwalaj spać po południu”, „Niech uczą się angielskiego codziennie”.
Któregoś wieczoru usiadłam na ławce przed domem i rozpłakałam się jak dziecko. Przypomniałam sobie wszystkie lata samotności po śmierci męża. Myślałam wtedy tylko o tym, żeby być potrzebną. Teraz czułam się jak tani opiekun do dzieci – bez prawa głosu.
W sierpniu Paweł przyjechał po dzieci. Spodziewałam się choćby krótkiego „dziękujemy”. Zamiast tego usłyszałam:
– Mamo, Michał był ostatnio bardzo rozdrażniony. Może to przez ciebie? Może za dużo wymagasz?
Patrzyłam na syna z niedowierzaniem.
– Paweł… Ja tylko chciałam pomóc…
– Ale mamo, przecież zawsze mogłaś powiedzieć nie…
Te słowa bolały bardziej niż cokolwiek innego. Jak miałam powiedzieć „nie”, kiedy prosili mnie o pomoc? Jak miałam odmówić własnym wnukom?
Po ich wyjeździe dom stał się cichy i pusty. Chodziłam od pokoju do pokoju, zbierając porozrzucane zabawki i ubrania. Każda rzecz przypominała mi o tym lecie – o śmiechu dzieci, o ich płaczu i mojej bezsilności.
Przez kolejne tygodnie nie dzwonili. Nie pytali, jak się czuję. Czułam się zdradzona przez własną rodzinę.
Pewnego dnia spotkałam sąsiadkę, panią Halinę.
– I jak tam lato z wnukami? – zapytała z uśmiechem.
– Było… różnie – odpowiedziałam wymijająco.
– Wiem coś o tym – westchnęła ciężko. – Moja córka też uważa, że babcia to darmowa niania.
Rozmawiałyśmy długo o tym, jak trudno być matką dorosłych dzieci. Jak łatwo zapomnieć o wdzięczności.
Wieczorem usiadłam przy stole z kubkiem herbaty i zaczęłam pisać list do Pawła:
„Synku,
Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumiesz moje uczucia. Całe życie starałam się być dla was podporą. To lato pokazało mi jednak, że czasem miłość matki jest brana za pewnik. Chciałabym tylko jednego – żebyście pamiętali, że też mam swoje granice i uczucia.”
Nie wysłałam tego listu. Leży w szufladzie do dziś.
Czasem myślę: czy naprawdę powinnam była powiedzieć „nie”? Czy matczyna miłość musi oznaczać rezygnację z siebie? Może ktoś z was zna odpowiedź…