„Mamo, przeżyliśmy razem piętnaście lat, ale może nie powinnaś mieć trójki dzieci…” – historia Barbary Kowalskiej
– Mamo, przeżyliśmy razem piętnaście lat, ale może nie powinnaś mieć trójki dzieci…
Te słowa Jacka rozbrzmiewają mi w głowie jak echo, które nie chce ucichnąć. Stałam wtedy w kuchni, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, zmywając talerze po niedzielnym obiedzie. Jacek wszedł bez pukania, jak zawsze – wysoki, zgarbiony, z tym swoim wiecznie zmęczonym spojrzeniem. Myślałam, że przyszedł po prostu pogadać. Ale on rzucił te słowa, jakby to była najzwyklejsza rzecz na świecie. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg.
– Co ty mówisz? – zapytałam cicho, bo głos ugrzązł mi w gardle.
Jacek wzruszył ramionami. – Po prostu… Wiesz, gdybyś miała jedno dziecko, może byłoby ci łatwiej. Może nie musiałabyś tyle się poświęcać. Może nie byłabyś taka zmęczona i rozczarowana.
Patrzyłam na niego i nie mogłam uwierzyć. Przecież to on był moją dumą! Najstarszy syn, zawsze odpowiedzialny, zawsze gotowy pomóc. To dla niego zrezygnowałam z pracy w bibliotece, kiedy był mały i chorował na astmę. To dla niego nocami szyłam ubrania, żeby nie czuł się gorszy od kolegów. To dla niego znosiłam humory męża i wieczne pretensje teściowej.
A teraz on mówi mi coś takiego?
Przypomniałam sobie tamte lata – małe mieszkanie na Pradze, trzy łóżka w jednym pokoju, wieczne kłótnie o łazienkę. Jacek miał wtedy dziesięć lat, jego siostra Ania siedem, a najmłodszy Michał dopiero się urodził. Mąż pracował na budowie i wracał późno, zmęczony i rozdrażniony. Często krzyczał. Czasem rzucał talerzami. Ja starałam się być cicha jak myszka – żeby dzieci nie słyszały, żeby nie płakały.
Pamiętam jedną noc szczególnie wyraźnie. Michał miał gorączkę, Ania płakała przez koszmary, a Jacek siedział przy stole i odrabiał lekcje pod lampką. Wtedy obiecałam sobie, że zrobię wszystko, żeby im niczego nie brakowało. Nawet jeśli sama będę chodzić w starych butach.
Ale czy to wystarczyło?
Jacek patrzył na mnie teraz z wyrzutem. – Mamo, ja wiem, że chciałaś dobrze. Ale czasem mam wrażenie, że nasza rodzina to był jeden wielki chaos. Zawsze ktoś czegoś chciał, zawsze ktoś płakał albo krzyczał. Nigdy nie było spokojnie.
– Rodzina to nie jest spokój – odpowiedziałam drżącym głosem. – Rodzina to życie.
– Ale czy musiałaś mieć nas troje? – zapytał znowu.
Nie wiedziałam, co powiedzieć. Przecież nie planowaliśmy trzeciego dziecka. Michał był niespodzianką – piękną i trudną zarazem. Mąż wtedy już coraz częściej znikał z domu. Zostawałam sama z trójką dzieci i stertą rachunków do zapłacenia.
Czasem miałam ochotę uciec. Po prostu wyjść i nigdy nie wrócić. Ale patrzyłam na nich – na Jacka, który zawsze starał się być dzielny; na Anię, która tuliła się do mnie w nocy; na Michała, który śmiał się nawet wtedy, gdy miał gorączkę – i wiedziałam, że nie mogę ich zostawić.
Teraz Jacek mówi mi, że może nie powinnam była ich mieć…
– Wiesz… – zaczęłam ostrożnie – czasem myślę o tym wszystkim i zastanawiam się, czy zrobiłam dobrze. Ale nigdy nie żałowałam waszego istnienia. Nigdy.
Jacek spuścił wzrok. – Ja też nie żałuję… Po prostu…
Wtedy do kuchni weszła Ania. Miała na sobie sweter po mnie – za duży i sprany, ale jej ulubiony. Spojrzała na nas podejrzliwie.
– O co się kłócicie?
– Nie kłócimy się – odpowiedziałam szybko.
Ania przewróciła oczami i nalała sobie herbaty. – Znowu o rodzinę? Mamo, daj spokój. Każdy ma swoje życie.
Poczułam ukłucie żalu. Czy naprawdę każdy już odszedł? Czy zostałam sama?
Michał mieszka teraz w Gdańsku, rzadko dzwoni. Ania pracuje w aptece i wraca późno do domu. Jacek ma własną rodzinę – żonę i dwójkę dzieci. A ja? Siedzę w tym samym mieszkaniu na Pradze, patrzę przez okno na szare bloki i zastanawiam się, gdzie popełniłam błąd.
Wieczorem zadzwoniła do mnie sąsiadka, pani Zofia.
– Basiu, słyszałam waszą rozmowę przez ścianę… Nie przejmuj się tak tymi dziećmi. One cię kochają, tylko są pogubione.
Uśmiechnęłam się smutno do słuchawki.
– Może masz rację… Ale czasem mam wrażenie, że całe życie biegłam za czymś niedoścignionym – za spokojem, za szczęściem dzieci… A teraz zostały mi tylko wspomnienia i puste łóżka.
Pani Zofia westchnęła.
– Takie czasy… Dzieci wyfruwają z gniazda i zapominają o matce.
Położyłam się spać z ciężkim sercem. W nocy śniło mi się nasze stare mieszkanie – pełne śmiechu i krzyków dzieci. Obudziłam się z mokrymi policzkami.
Rano Jacek przyszedł jeszcze raz.
– Mamo… Przepraszam za wczoraj. Nie powinienem był tak mówić.
Objął mnie mocno i poczułam jego ramiona – silne jak kiedyś, gdy był małym chłopcem.
– Kocham cię – szepnął.
Odpowiedziałam mu tym samym, ale w środku czułam pustkę.
Czy naprawdę można kochać za bardzo? Czy matka powinna poświęcać wszystko dla dzieci? A może czasem trzeba pomyśleć o sobie?
Może właśnie dlatego tak trudno nam się porozumieć…