Miłość, która zgasła po ślubie: Historia Magdy i Kamila
– Magda, czy ty naprawdę musisz znowu płakać? – głos Kamila odbił się echem w naszej kuchni, kiedy po raz kolejny próbowałam z nim porozmawiać. Stałam przy zlewie, ściskając w dłoniach mokrą szklankę, a łzy spływały mi po policzkach. Jeszcze dwa lata temu nosił mnie na rękach, żartował, że jestem jego księżniczką i codziennie powtarzał, jak bardzo mnie kocha. Teraz patrzył na mnie z obojętnością, jakbyśmy byli sobie zupełnie obcy.
Poznałam Kamila na studiach w Krakowie. Był dokładnie takim mężczyzną, o jakim marzy każda dziewczyna – czuły, troskliwy, zawsze gotowy wysłuchać. Potrafił zadzwonić do mnie pięć razy dziennie tylko po to, by zapytać: „Jak się czujesz? Co jadłaś na śniadanie? Czy nie zapomniałaś o szaliku?” Wtedy wydawało mi się to urocze. Mówił, że jestem jego całym światem. Kiedy poprosił mnie o rękę na Wawelu, płakałam ze szczęścia.
Przed ślubem wszystko było jak w bajce. Kamil nosił mnie na rękach – dosłownie i w przenośni. Zawsze pamiętał o moich urodzinach, rocznicach, nawet o imieninach mojej mamy. Przynosił mi kwiaty bez okazji, gotował dla mnie kolacje przy świecach. Moje koleżanki zazdrościły mi takiego faceta. „Magda, trafiłaś szóstkę w totka!” – powtarzały. Wierzyłam im. Wierzyłam jemu.
Ślub był piękny. Biała suknia, wzruszeni rodzice, przyjaciele śmiejący się do łez podczas oczepin. Kamil patrzył na mnie z takim uwielbieniem, że czułam się najważniejszą kobietą na świecie. Przysięgał miłość aż po grób. „Nigdy nie pozwolę ci płakać” – szeptał mi do ucha podczas pierwszego tańca.
A potem… coś się zmieniło. Nie od razu. Najpierw przestał dzwonić w ciągu dnia. Tłumaczył się pracą: „Magda, mam mnóstwo roboty, szef mnie ciśnie.” Potem coraz rzadziej pytał, jak minął mi dzień. Zaczął wracać późno do domu. Siedział godzinami przed komputerem albo wychodził z kolegami na piwo. Kiedy próbowałam z nim rozmawiać, zbywał mnie krótkim: „Daj spokój, jestem zmęczony.” Z czasem przestał zauważać moje łzy.
Pamiętam pierwszy raz, kiedy poczułam się naprawdę samotna w naszym wspólnym mieszkaniu. Była sobota wieczór. Ugotowałam jego ulubione pierogi ruskie, zapaliłam świeczki. Czekałam na niego do północy. Przyszedł pijany i nawet nie spojrzał na stół. Rzucił tylko: „Nie musisz na mnie czekać.” Zasnęłam wtedy na kanapie w salonie, bo nie miałam siły wejść do naszej sypialni.
Zaczęły się kłótnie. O wszystko: o brudne skarpetki na podłodze, o niepozmywane naczynia, o to, że nie dzwoni do mojej mamy w jej urodziny. On twierdził, że przesadzam i robię z igły widły. Ja czułam się coraz bardziej niewidzialna.
Najgorsze przyszło po roku małżeństwa. Zaczęliśmy rozmawiać ze sobą tylko wtedy, gdy musieliśmy ustalić coś praktycznego – rachunki, zakupy, wizyty u lekarza. Kamil coraz częściej wychodził z domu bez słowa wyjaśnienia. Zaczęłam podejrzewać go o zdradę.
Pewnego dnia znalazłam w jego telefonie wiadomości od niejakiej Pauliny. „Dzięki za wczoraj, było cudownie” – napisała ona. Serce mi stanęło. Kiedy pokazałam mu te wiadomości, wybuchła awantura.
– Podsłuchujesz mnie? Przeszukujesz mój telefon? – krzyczał.
– Kamil, co się z nami stało? Dlaczego już mnie nie kochasz? – płakałam.
– Daj mi spokój! – rzucił i trzasnął drzwiami.
Przez kilka dni nie wracał do domu. Moja mama przyjechała do mnie z Nowego Sącza i próbowała mnie pocieszać.
– Magda, może to tylko kryzys? Każde małżeństwo ma trudne chwile.
– Mamo, on już mnie nie kocha – wyszeptałam.
Zaczęłam chodzić do psychologa. Próbowałam ratować nasze małżeństwo – proponowałam terapię dla par, wspólne wyjazdy, rozmowy przy winie. Kamil odrzucał wszystko.
– Nie mam czasu na takie bzdury – mówił.
Czułam się coraz gorzej psychicznie i fizycznie. Przestałam jeść, schudłam dziesięć kilo w dwa miesiące. W pracy wszyscy pytali: „Magda, co się z tobą dzieje?” Nie miałam siły udawać.
W końcu postanowiłam wyprowadzić się do rodziców na jakiś czas. Chciałam zobaczyć, czy Kamilowi w ogóle zależy na naszym związku. Przez tydzień nie zadzwonił ani razu.
Pewnego wieczoru zadzwoniła do mnie jego mama:
– Magdo, co się dzieje między wami? Kamil jest nie do życia.
– Proszę pani… ja już nie wiem – odpowiedziałam przez łzy.
Wróciłam do Krakowa po dwóch tygodniach ciszy. W mieszkaniu panował bałagan – brudne talerze w zlewie, porozrzucane ubrania na podłodze. Kamil siedział na kanapie i oglądał mecz.
– Wróciłaś? – rzucił bez emocji.
– Tak…
– To dobrze.
Nie zapytał nawet, jak się czuję.
Od tamtej pory żyjemy obok siebie jak współlokatorzy. Czasem mam ochotę spakować walizki i odejść na zawsze. Ale boję się samotności jeszcze bardziej niż tego zimnego domu bez miłości.
Często zastanawiam się: gdzie podział się tamten Kamil sprzed ślubu? Czy to ja zrobiłam coś źle? Czy można odbudować uczucie, które umarło? A może powinnam po prostu odejść i zacząć wszystko od nowa?
Może ktoś z was zna odpowiedź…