Moja mama nie chce zostać z wnukami, a ja muszę utrzymać rodzinę – dramat samotnej matki z Białegostoku
– Nie mogę, Aniu. Mam swoje życie – głos mojej mamy był zimny i stanowczy, gdy po raz kolejny prosiłam ją, żeby została z dziećmi choć na kilka godzin. Stałam w kuchni, ściskając telefon tak mocno, że aż zbielały mi knykcie. Za ścianą słyszałam kłótnię Jasia z Olą o kredki, a najmłodszy Staś płakał w łóżeczku. Czułam, jak narasta we mnie bezsilność.
– Mamo, ja naprawdę nie mam nikogo innego… – wyszeptałam, ale ona już się rozłączyła.
Od śmierci Piotra minęły dwa miesiące. Wciąż słyszę w głowie dźwięk telefonu tamtego wieczoru – policjant, suchy głos, wypadek na trasie do Augustowa. Potem wszystko potoczyło się jak w złym śnie: pogrzeb, urzędowe sprawy, dzieci pytające, kiedy tata wróci. A teraz zostałam sama. Sama z trójką dzieci, kredytem na mieszkanie i pracą w sklepie spożywczym na pół etatu.
Kiedyś myślałam, że rodzina to oparcie. Moja mama zawsze powtarzała: „Rodzina jest najważniejsza”. Ale odkąd tata odszedł do innej kobiety, a ona zaczęła spotykać się z panem Zdzisławem z sąsiedztwa, wszystko się zmieniło. „Mam prawo do własnego życia” – mówiła mi ostatnio coraz częściej. Tylko czy to znaczy, że ja nie mam prawa do pomocy?
W pracy szefowa patrzy na mnie coraz bardziej krzywo. – Aniu, musisz być punktualna – powtarza. Ale jak mam być punktualna, skoro muszę odprowadzić dzieci do przedszkola i szkoły, a potem biec przez pół miasta? Czasem Ola płacze rano i nie chce mnie puścić. Czasem Jaś dostaje ataku paniki, bo boi się, że mnie też straci.
Wieczorami siedzę przy kuchennym stole i liczę pieniądze. Zasiłek po Piotrze ledwo starcza na rachunki. W sklepie mogłabym pracować więcej, ale kto wtedy zajmie się dziećmi? Próbowałam znaleźć opiekunkę – za drogo. Próbowałam dogadać się z sąsiadką – ona też pracuje. Moja teściowa mieszka pod Wrocławiem i od śmierci Piotra nie odezwała się ani razu.
Czasem mam ochotę wyjść z domu i już nie wrócić. Ale wtedy słyszę głos Stasia: „Mamaaaa!” i wiem, że nie mogę ich zostawić.
Pewnego dnia Ola wróciła ze szkoły zapłakana.
– Mamo, pani powiedziała, że nie odda mi pracy domowej, bo była brudna…
Przytuliłam ją mocno.
– Kochanie, przepraszam… Nie zdążyłam wyprać twojego fartuszka…
Czułam się jak najgorsza matka świata.
Wieczorem zadzwoniłam do mamy jeszcze raz.
– Mamo… Proszę cię… Chociaż raz w tygodniu…
Usłyszałam tylko westchnienie.
– Aniu, ja naprawdę nie mogę. Mam swoje sprawy. Zdzisław zabiera mnie do sanatorium.
Zamknęłam oczy i poczułam łzy na policzkach.
Następnego dnia w pracy szefowa podeszła do mnie z poważną miną.
– Aniu, jeśli jeszcze raz się spóźnisz albo będziesz musiała wyjść wcześniej, będę musiała cię zwolnić.
Patrzyłam na nią bez słowa. Co miałam powiedzieć? Że nie mam nikogo? Że czasem nie wiem nawet, co dam dzieciom na kolację?
Wróciłam do domu i zobaczyłam Olę siedzącą przy stole z kartką papieru.
– Piszę list do babci – powiedziała cicho. – Może jak jej napiszę, to przyjdzie?
Serce mi pękło.
Wieczorem zadzwonił telefon. To była mama.
– Dostałam list od Oli…
Milczałam.
– Aniu… Może rzeczywiście powinnam pomóc… Ale ja się boję… Boję się odpowiedzialności…
– Mamo, ja też się boję – wyszeptałam. – Ale nie mam wyboru.
Rozmowa skończyła się bez rozwiązania. Mama nie przyszła. Następnego dnia rano znów biegłam przez miasto z dziećmi za rękę.
Czasem myślę: może powinnam wyjechać za granicę? Może tam byłoby łatwiej? Ale jak zostawić dzieci? Jak zacząć wszystko od nowa?
W nocy leżę w łóżku i słucham oddechów moich dzieci. Myślę o tym, jak bardzo brakuje mi Piotra. Jak bardzo brakuje mi wsparcia. Jak bardzo chciałabym choć raz poczuć się bezpieczna.
Czy naprawdę rodzina jest tylko wtedy rodziną, kiedy wszystko idzie dobrze? Czy mamy prawo oczekiwać pomocy od najbliższych? A może każdy musi radzić sobie sam?
Czasem pytam siebie: ile jeszcze wytrzymam? Czy moje dzieci kiedyś mi wybaczą, że nie mogę im dać wszystkiego? Czy ktoś zrozumie samotność matki w Polsce?
To trudna sytuacja, ale do opanowania. Wiem o czym piszesz, bo miałam też drobne dzieci – 6 synów, pracę na pełny etat. Żłobek, przedszkole, szkoła w różnych częściach miasta… oczywiście br. skromne życie i NIE było tak rozbudowanego socjalu na dzieci jak dzisiaj… Żadnej pomocy, 800+, 300+ itp. W pracy często słyszałam, ach te dziecioroby – a przecież płaciłam podatki, nikt mi nic za darmo nie dał… W pracy musiałam bardziej się starać niż single, nigdy się nie spóźniłam… mało tego starłam się pomagać innym chociaż dobrym słowem… Moja mama pomagała finansowo i przy dzieciach siostrom – mnie odmówiła zastania na 2 godz. z małym dzieckiem – gdy synek – lat 4 został wzięty już siny (ostre zapalenie krtani) karetką do szpitala… a wtedy był stan wojenny i nie działały telefony…więc umierałam w strachu czy Dawid żyje… Syn przeżył jak też … nie było łatwo. Teraz widzę, ze moja harówka, poświęcenie – nie została docenione pomimo tzw. polityki prorodzinnej. Jestem już na niskiej emeryturze budżetowej… Gdybym siedziała w domu z 4 dzieci – miałabym emeryturę socjalną i wszelkie dodatki z opieki społecznej. A tak z poświęceniem zdobyłam wyższe wykształcenie, zrobiłam studia podyplomowe, wychowałam 6 dzieci pracując zawodowo… i NIC NIE mam tylko stracone zdrowie, chore serce, dalej nie potrafię spać dłużej niż 4 godz… Acha nigdy mnie nie było stać na wyjazd, wczasy, zawsze skromnie, 1 para butów i ukrywanie ubóstwa… itp. cóż życie kobiety z piętnem dziecka nieślubnego … za to moje dzieci są wszystkie z jednej matki i ojca, wszystkie ślubne… ale mnie nikt nie pomagał – miałam kiedyś tylko mamę, ale ona była w 2 związku i miała swoje piękne, bogate, cudowne dzieci, o które dbała…