Nie jesteś nam potrzebny – historia Marty, która musiała zacząć wszystko od nowa

– Martusiu, co się takiego stało, że się rozwiodłaś? – głos Grażyny rozbrzmiał w kuchni biurowej, kiedy z trudem nalewałam sobie kawę. Ręce mi drżały, a w gardle czułam gulę. Wszyscy wiedzieli. Wszyscy patrzyli. Nawet ci, którzy nigdy nie zamienili ze mną słowa poza służbowym „dzień dobry”.

– Nie jesteś ani pierwszą, ani ostatnią – dodała Basia, próbując mnie pocieszyć. – Jesteś silna i wychowasz synów. Twój były jeszcze tego pożałuje. Najważniejsze, nie poddawaj się.

Chciałam coś odpowiedzieć, ale słowa ugrzęzły mi w gardle. Przez ostatnie tygodnie czułam się jak cień samej siebie. Po piętnastu latach małżeństwa zostałam sama z dwoma synami i kredytem na mieszkanie. Adam odszedł do młodszej kobiety – tej samej, którą kiedyś przedstawił mi jako „koleżankę z pracy”. Zdrada bolała, ale jeszcze bardziej bolała obojętność, z jaką podjął decyzję o odejściu.

W pracy próbowałam być silna. Udawałam, że wszystko jest w porządku, chociaż w środku krzyczałam z rozpaczy. Każdego ranka zakładałam maskę i szłam do biura, bo musiałam – dla dzieci, dla siebie, żeby nie zwariować.

Tego dnia jednak coś było inaczej. Kiedy tylko weszłam do swojego pokoju, zobaczyłam na biurku białą kopertę. Moje imię napisane było drżącą ręką szefa – pana Kowalskiego. Serce zabiło mi mocniej. Otworzyłam kopertę i przeczytałam: „Z przykrością informujemy, że w związku z restrukturyzacją firmy jesteśmy zmuszeni rozwiązać z Panią umowę o pracę…” Dalej już nie czytałam. Wszystko wirowało mi przed oczami.

– Marta, możesz na chwilę? – usłyszałam głos pana Kowalskiego zza drzwi.

Weszłam do jego gabinetu jak automat. Siedział za biurkiem, patrząc na mnie z udawaną troską.

– Wiesz, sytuacja jest trudna… Musimy ciąć koszty… To nie twoja wina… – mówił coś jeszcze, ale nie słuchałam. W głowie miałam tylko jedno: „Nie jesteś nam potrzebny”. Tak właśnie się poczułam – niepotrzebna. Ani w domu, ani w pracy.

Wróciłam do swojego pokoju i zaczęłam pakować rzeczy do kartonu. Grażyna weszła za mną.

– Marta… Przykro mi… Gdybym mogła coś zrobić…

Pokręciłam głową i wymusiłam uśmiech.

– Nic się nie stało. Poradzę sobie – skłamałam.

Po powrocie do domu dzieci bawiły się w swoim pokoju. Michał, starszy syn, podszedł do mnie.

– Mamo, czemu płaczesz?

Przytuliłam go mocno.

– Nic się nie stało, kochanie. Po prostu jestem zmęczona.

Wieczorem zadzwoniła mama.

– Marto, musisz być silna. Dla chłopców. Adam był egoistą od zawsze. Teraz pokażesz mu, że potrafisz żyć bez niego.

Ale ja nie chciałam nikomu nic udowadniać. Chciałam tylko przestać czuć ten ból rozrywający serce na kawałki.

Przez kolejne tygodnie szukałam pracy. Wysyłałam CV, chodziłam na rozmowy kwalifikacyjne. Wszędzie słyszałam to samo: „Dziękujemy za zainteresowanie, odezwiemy się” – i cisza. Zaczęły kończyć się oszczędności. Każdego dnia walczyłam ze strachem o przyszłość dzieci.

Pewnego dnia spotkałam Adama na ulicy. Szliśmy naprzeciwko siebie i przez chwilę miałam nadzieję, że może zapyta jak sobie radzę, może choć przez sekundę poczuje wyrzuty sumienia.

– Cześć – rzucił chłodno.

– Cześć – odpowiedziałam równie obojętnie.

– Wszystko w porządku?

– Tak – skłamałam po raz kolejny tego dnia.

Spojrzał na mnie przez chwilę i odszedł bez słowa. Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej.

W domu Michał coraz częściej zamykał się w sobie. Zaczynał mieć problemy w szkole. Młodszy Kuba pytał o tatę i nie rozumiał, dlaczego już z nami nie mieszka.

Pewnego wieczoru usiadłam na podłodze w kuchni i rozpłakałam się jak dziecko. Przyszła sąsiadka Ania – usłyszała mnie przez ścianę.

– Marta, nie możesz się poddać! Masz dla kogo żyć! Chodź do mnie na herbatę, pogadamy.

Poszłam. Rozmawiałyśmy długo o wszystkim i o niczym. Ania opowiedziała mi swoją historię – też była samotną matką po rozwodzie. Dała mi nadzieję, że można zacząć od nowa.

Z czasem zaczęłam znajdować drobne powody do uśmiechu: pierwszy śnieg za oknem, rysunek od Kuby, wiadomość od dawnej koleżanki z liceum. Powoli odzyskiwałam siły.

Po trzech miesiącach dostałam pracę w małym biurze rachunkowym na drugim końcu miasta. Nie była to wymarzona posada, ale pozwalała mi stanąć na nogi.

Dziś wiem jedno: życie potrafi przewrócić wszystko do góry nogami w jednej chwili. Ale nawet wtedy trzeba znaleźć w sobie siłę, żeby wstać i iść dalej. Czy naprawdę jesteśmy tak niepotrzebni innym – czy tylko sami sobie to wmawiamy? Może czasem trzeba upaść bardzo nisko, żeby nauczyć się doceniać każdy drobiazg? Co wy o tym myślicie?