Niech spróbuje życia w samotności — zrozumie, co straciła. Synu, nie martw się, mama cię obroni…

— Niech spróbuje życia w samotności — zrozumie, co straciła. Synu, nie martw się, mama cię obroni…

Te słowa wypowiedziałam pewnego wieczoru, kiedy mój syn, Paweł, wrócił do domu z walizką w ręku i łzami w oczach. Był środek listopada, za oknem szalał wiatr, a ja czułam się jak bohaterka własnego dramatu. Przez lata byłam przekonana, że chroniąc Pawła przed światem, robię dla niego najlepiej. Dziś wiem, że to była największa pomyłka mojego życia.

Paweł zawsze był moim oczkiem w głowie. Po śmierci męża zostałam sama z dwójką dzieci — starszą córką Magdą i właśnie Pawłem. Magda szybko się usamodzielniła, wyjechała na studia do Krakowa i rzadko wracała do rodzinnego domu w małym miasteczku pod Lublinem. Paweł został ze mną. Był cichy, wrażliwy, nieśmiały. Zawsze powtarzałam: „To jeszcze dziecko, musi dorosnąć”.

Kiedy poznał Martę, byłam szczęśliwa. Wreszcie ktoś go pokochał. Marta była inna niż ja — stanowcza, konkretna, czasem zbyt bezpośrednia. Ale widziałam, że mu na niej zależy. Oświadczył się jej po roku znajomości. Ślub był skromny, ale radosny. Wszyscy mówili: „Paweł w końcu się ustatkuje”.

Niestety, życie szybko zweryfikowało te nadzieje. Paweł nie potrafił odnaleźć się w roli męża. Pracował dorywczo w sklepie spożywczym, potem na magazynie w hurtowni budowlanej. Marta chciała więcej — stabilizacji, wspólnego mieszkania (a nie kąta u teściowej), planów na przyszłość. Ja zaś… nie potrafiłam odciąć pępowiny.

— Jadwigo, on musi dorosnąć! — powtarzała mi Magda przez telefon. — Przestań go wyręczać we wszystkim!

Ale jak miałam przestać? Przecież to moje dziecko! Gotowałam mu obiady, prałam koszule, nawet pomagałam spłacać raty za samochód. Kiedy Marta zaczęła narzekać na Pawła — że nie angażuje się w domowe obowiązki, że nie potrafi podjąć decyzji — stawałam po jego stronie.

— Nie rozumiesz go! On jest wrażliwy! — mówiłam Marcie podczas jednej z kłótni.
— On jest dorosły! — odparła wtedy z rozpaczą w głosie. — A ty traktujesz go jak dziecko!

Ich małżeństwo zaczęło się sypać po narodzinach wnuczki, Oliwki. Marta była zmęczona, niewyspana, a Paweł… uciekał do mnie przy każdej okazji.

— Mamo, ona mnie nie szanuje — żalił się pewnego wieczoru. — Ciągle tylko pretensje i wymagania.
— Synku, kobiety takie są… Chodź, zrobię ci herbatę.

Z czasem Paweł coraz częściej nocował u mnie niż u Marty. Oliwka płakała za tatą, Marta płakała ze zmęczenia i bezsilności. Ja byłam przekonana, że robię dobrze.

Aż przyszedł ten listopadowy wieczór.

Paweł stał w progu z walizką.
— Mamo… Marta powiedziała, żebym się wyniósł. Że mam wrócić jak będę gotowy być ojcem i mężem.
— Nie przejmuj się nią! — wybuchłam. — Niech spróbuje życia w samotności — zrozumie, co straciła. Synu, nie martw się, mama cię obroni…

Przygarnęłam go pod swój dach bez chwili zawahania. Gotowałam ulubione pierogi ruskie, prałam jego rzeczy, nawet dawałam pieniądze na papierosy.

Tylko Magda patrzyła na mnie z wyrzutem.
— Mamo… Ty go zabijasz tą swoją miłością! On nigdy nie stanie na własnych nogach!
— Przesadzasz! On po prostu potrzebuje czasu!

Czas mijał. Paweł nie szukał pracy. Siedział całymi dniami przed komputerem albo chodził do kolegów na piwo. Z Martą kontaktował się tylko przez SMS-y — głównie o alimentach na Oliwkę.

Pewnego dnia zadzwoniła do mnie Marta.
— Jadwigo… Ja już nie mam siły. Paweł nie interesuje się dzieckiem. Nie płaci alimentów. Muszę iść do sądu.
— Jak możesz?! Przecież on cię kochał! To ty go wypchnęłaś!
— To ty go nigdy nie nauczyłaś odpowiedzialności! — krzyknęła i rozłączyła się.

Byłam wściekła. Przez kilka dni chodziłam po domu jak osa. W końcu wybuchłam przy Pawle:
— Widzisz?! Przez nią masz teraz kłopoty! Ona chce ci zabrać wszystko!
Paweł wzruszył ramionami:
— Mamo… Daj spokój. I tak już wszystko stracone.

Wtedy po raz pierwszy poczułam lęk. Czy naprawdę wszystko stracone?

Zaczęły się plotki na osiedlu.
— Jadwiga trzyma syna pod kloszem! — szeptały sąsiadki na ławce pod blokiem.
— Dorosły chłop i matka mu gotuje!

Magda coraz rzadziej dzwoniła. Kiedy przyjechała na święta Bożego Narodzenia, doszło do awantury przy stole.
— Paweł! — powiedziała ostro. — Kiedy ostatni raz widziałeś Oliwkę?
Paweł spuścił wzrok.
— Nie pamiętam…
Magda spojrzała na mnie:
— Mamo… Ty naprawdę tego nie widzisz? On jest dorosły! Musi zacząć żyć sam!
Wybiegłam z kuchni ze łzami w oczach.

Przez całą noc nie mogłam spać. Przewracałam się z boku na bok i myślałam o wszystkim: o Pawle jako małym chłopcu z rozbitym kolanem; o tym, jak tuliłam go po śmierci ojca; o tym, jak obiecywałam sobie, że nigdy go nie skrzywdzę.
A jednak skrzywdziłam.

Następnego dnia podjęłam decyzję.
Usiadłam naprzeciwko Pawła przy kuchennym stole.
— Synu… Musisz coś zmienić w swoim życiu. Ja już nie mogę ci pomagać we wszystkim. Jesteś ojcem Oliwki. Ona cię potrzebuje bardziej niż ja.
Paweł spojrzał na mnie z niedowierzaniem:
— Chcesz mnie wyrzucić?
— Chcę ci pomóc dorosnąć…

Nie rozmawialiśmy przez kilka dni. Paweł zamknął się w swoim pokoju i wychodził tylko po jedzenie.
W końcu spakował rzeczy i wyprowadził się do kolegi z pracy.

Marta wygrała sprawę o alimenty. Paweł zaczął odwiedzać Oliwkę raz w tygodniu. Powoli uczyli się siebie na nowo — on jako ojciec, ona jako córka.
Magda zaczęła częściej dzwonić i pytać o moje zdrowie.
A ja? Zostałam sama w pustym mieszkaniu.

Czasem patrzę przez okno na bawiące się dzieci i myślę o tym wszystkim, co zrobiłam źle.
Czy miłość matki może być więzieniem?
Czy można kochać za bardzo?

Dziś wiem jedno: czasem trzeba pozwolić odejść nawet tym, których kochamy najbardziej.

Czy wy też kiedyś musieliście wybrać między sercem a rozumem? Jak poradziliście sobie z samotnością po odejściu dziecka?