Oddałam wszystko – zostałam z niczym: Moja walka o godność i nowy początek
– Znowu nie zrobiłaś obiadu na czas! – głos Pawła odbił się echem po kuchni, a ja poczułam znajome ukłucie w żołądku. Stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w zimnej wodzie, próbując zmyć tłuszcz z patelni i własne łzy z policzków. – Przepraszam, Paweł, miałam dziś dużo pracy w sklepie… – zaczęłam cicho, ale on już nie słuchał. Trzasnął drzwiami i zostawił mnie samą z ciszą, która bolała bardziej niż jego słowa.
Tak wyglądało moje życie przez ostatnie dziesięć lat. Każdy dzień był powtarzającą się sekwencją obowiązków, oczekiwań i rozczarowań. Kiedyś miałam marzenia – chciałam zostać nauczycielką, pisać wiersze, podróżować. Ale kiedy poznałam Pawła na studiach w Krakowie, wszystko wydawało się możliwe. Był czarujący, ambitny, obiecywał mi świat. Wierzyłam mu bezgranicznie.
Po ślubie przeprowadziliśmy się do jego rodzinnego miasta pod Warszawą. Tam Paweł zaczął pracować w firmie ojca, a ja… Ja zostałam w domu. Najpierw z powodu ciąży, potem z powodu dzieci – najpierw Ania, potem Michał. Każdego dnia oddawałam im całą siebie. Gotowałam, sprzątałam, pomagałam dzieciom w lekcjach. Paweł wracał późno, coraz bardziej zmęczony i rozdrażniony. Coraz częściej słyszałam, że jestem niewystarczająca: za mało zaradna, za mało atrakcyjna, za mało ambitna.
– Gdybyś tylko była taka jak moja matka… – powtarzał czasem. Bolało mnie to bardziej niż cokolwiek innego. Próbowałam być lepsza. Próbowałam wszystkiego.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z teściową. – Wiesz, Marto – zaczęła cicho – kobieta musi czasem poświęcić siebie dla rodziny. Tak już jest. – Ale ile można się poświęcać? – zapytałam szeptem. Spojrzała na mnie z politowaniem i wzruszyła ramionami.
Z czasem zaczęłam znikać sama dla siebie. Przestałam pisać wiersze, przestałam spotykać się z przyjaciółkami. Nawet lustro przestało być moim sprzymierzeńcem – widziałam w nim tylko zmęczoną kobietę z podkrążonymi oczami i smutkiem wypisanym na twarzy.
Najgorsze były wieczory. Dzieci spały, a ja leżałam obok Pawła w łóżku i czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Czasem próbowałam rozmawiać:
– Paweł… czy ty mnie jeszcze kochasz?
– Nie mam teraz głowy do takich rzeczy – odpowiadał i odwracał się do ściany.
Zaczęłam mieć koszmary. Śniło mi się, że tonę w ciemnej wodzie i nikt nie wyciąga do mnie ręki. Budziłam się zlana potem i płakałam po cichu, żeby nie obudzić dzieci.
Pewnego dnia znalazłam w szufladzie Pawła wiadomość od innej kobiety. „Tęsknię za tobą…” – czytałam te słowa wielokrotnie, nie mogąc uwierzyć własnym oczom. Serce waliło mi jak młotem. Kiedy skonfrontowałam go z tym, tylko wzruszył ramionami:
– Przesadzasz. To nic takiego.
To był moment przełomowy. Poczułam, jakby ktoś wyciągnął mi dywan spod nóg. Przez kilka dni chodziłam jak w transie. Dzieci patrzyły na mnie z niepokojem.
– Mamo, wszystko w porządku? – pytała Ania.
– Tak, kochanie… – kłamałam.
Ale nie było dobrze. Zrozumiałam wtedy, że oddałam wszystko: swoje marzenia, młodość, godność… a zostałam z niczym. Nawet nadzieja gdzieś się ulotniła.
Wtedy zadzwoniła do mnie Basia – moja przyjaciółka ze studiów.
– Marta, co się z tobą dzieje? Zniknęłaś na lata! Spotkajmy się.
Spotkałyśmy się w kawiarni na Starym Mieście. Basia spojrzała na mnie uważnie:
– Wyglądasz na bardzo zmęczoną… Co się dzieje?
Nie wytrzymałam i rozpłakałam się przy niej jak dziecko. Opowiedziałam jej wszystko: o Pawle, o zdradzie, o samotności.
– Musisz coś zmienić – powiedziała stanowczo. – Nie możesz tak żyć dalej.
Te słowa były jak zimny prysznic. Wróciłam do domu i przez całą noc myślałam o swoim życiu. Rano spojrzałam w lustro i pierwszy raz od lat zobaczyłam kobietę, która jeszcze może coś zrobić dla siebie.
Zaczęłam szukać pracy. Było ciężko – nikt nie chciał zatrudnić kobiety po dziesięciu latach przerwy. Ale nie poddawałam się. W końcu dostałam pracę jako pomoc nauczyciela w przedszkolu. Pierwszego dnia bałam się jak dziecko przed pierwszym dniem szkoły, ale dzieci przyjęły mnie z otwartymi ramionami.
Paweł był wściekły:
– Po co ci ta praca? Nie zarobisz na siebie! Kto będzie zajmował się domem?
– Ja też mam prawo do życia – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.
Z każdym dniem odzyskiwałam kawałek siebie. Zaczęłam znów pisać wiersze wieczorami, spotykać się z Basią i innymi kobietami z pracy. Dzieci widziały zmianę we mnie – Ania zaczęła częściej się uśmiechać, Michał przytulał mnie bez powodu.
W końcu podjęłam decyzję: rozwód. Bałam się jak nigdy wcześniej, ale wiedziałam, że to jedyna droga do odzyskania godności i spokoju ducha.
Dziś mieszkam z dziećmi w małym mieszkaniu na obrzeżach miasta. Nie jest łatwo – czasem brakuje pieniędzy, czasem siły… Ale patrzę na siebie w lustrze i widzę kobietę, która przeszła przez piekło i wyszła z niego silniejsza.
Czasem zastanawiam się: ile jeszcze kobiet żyje tak jak ja kiedyś? Ile z nas boi się zrobić pierwszy krok? Czy naprawdę musimy oddawać wszystko i zostawać z niczym? Może warto zawalczyć o siebie wcześniej…