Plaża, teściowa i puste kieszenie: Wakacje, których nigdy nie zapomnę

— Znowu zaczynasz? — syknęłam przez zaciśnięte zęby, patrząc na Piotra, który właśnie po raz trzeci tego wieczoru próbował mnie przekonać na wspólne wakacje z jego rodziną. Siedzieliśmy przy kuchennym stole, a za oknem szarzał czerwcowy wieczór. W powietrzu wisiała burza — nie tylko ta meteorologiczna.

— Kochanie, przecież wiesz, że mama już wszystko zaplanowała. Domek w Rowach, blisko plaży, dzieci się ucieszą… — Piotr próbował mówić łagodnie, ale ja już czułam, jak w środku narasta mi fala gniewu i bezradności.

Zeszłe lato wróciło do mnie jak bumerang. Pamiętam ten pierwszy dzień: wyjechaliśmy bladym świtem, dzieci spały na tylnym siedzeniu, a ja naiwnie wierzyłam, że to będzie odpoczynek. Że może tym razem teściowa nie będzie komentować każdego mojego ruchu, a szwagierka nie będzie patrzeć na mnie z góry przez pryzmat swojego „idealnego” życia.

Ale już po kilku godzinach wiedziałam, że się myliłam. — Aniu, może byś się bardziej postarała z obiadem? — rzuciła teściowa pierwszego dnia, kiedy ugotowałam makaron z sosem. — U nas w domu zawsze były dwudaniowe obiady — dodała z uśmiechem, który miał być uprzejmy, ale był jak sztylet.

Piotr milczał. Zawsze milczy w takich sytuacjach. Udaje, że nie słyszy albo że to nie jest ważne. A ja? Zaciskałam zęby i robiłam wszystko, żeby nie wybuchnąć przy dzieciach.

Każdy dzień był walką. O miejsce przy stole, o ciszę w nocy (bo teściowa twierdziła, że dzieci są za głośne), o to, kto sprząta łazienkę i kto płaci za zakupy. Miałam wrażenie, że jestem niewidzialna — chyba tylko wtedy, gdy trzeba było coś zrobić albo zapłacić rachunek.

Pamiętam ten moment na plaży, kiedy siedziałam sama na kocu, patrząc na bawiące się dzieci. Szwagierka z mężem poszli na kawę do modnej knajpki — oczywiście bez zaproszenia mnie. Teściowa rozmawiała przez telefon z koleżanką i narzekała na „dzisiejsze młode matki”. A Piotr? Grał w siatkówkę z szwagrem.

Wtedy poczułam się tak samotna jak nigdy wcześniej. Miałam ochotę wstać i po prostu odejść. Ale zostałam — dla dzieci. Dla świętego spokoju.

Finanse? To osobny rozdział tej tragedii. Miało być „po równo”, ale jakoś tak wyszło, że to ja płaciłam za większość zakupów spożywczych i bilety do aquaparku dla dzieci. Piotr twierdził, że „przecież to drobiazgi”. Ale kiedy wróciliśmy do domu i zobaczyłam stan konta — popłakałam się.

— Aniu, przesadzasz — mówił Piotr teraz, widząc moją minę. — To tylko tydzień! Przecież nie będziemy się kłócić przez takie głupoty.

— Głupoty? — powtórzyłam cicho. — Dla ciebie to głupoty. Bo ty zawsze masz wsparcie swojej rodziny. Ja tam jestem tylko dodatkiem do waszego klanu.

Piotr westchnął i spuścił wzrok. Przez chwilę milczeliśmy. W głowie miałam tysiące myśli: czy jestem złą żoną? Czy powinnam po prostu zacisnąć zęby i jechać dla dobra dzieci? Czy może w końcu postawić granicę?

Następnego dnia zadzwoniła teściowa. — Aniu, mam nadzieję, że już spakowałaś rzeczy dla dzieci. Pamiętaj o kremie z filtrem! I weź coś na komary, bo tam podobno plaga.

— Jeszcze nie wiem, czy pojadę — powiedziałam cicho.

— Jak to nie wiesz?! Przecież Piotruś mówił…

— Mamo… — Piotr próbował ją uspokoić przez telefon, ale teściowa już zaczynała swoją tyradę o obowiązkach żony i matki.

Wieczorem usiadłam sama na balkonie z kubkiem herbaty. Patrzyłam na zachodzące słońce i czułam się rozdarta. Z jednej strony chciałam spokoju — marzyłam o kilku dniach tylko dla siebie i dzieci, bez ciągłego oceniania i walki o każdy drobiazg. Z drugiej strony czułam ogromne poczucie winy: czy nie powinnam być bardziej wyrozumiała? Czy nie robię krzywdy dzieciom, odmawiając im kontaktu z dziadkami?

W pracy koleżanki pytały: — I co, jedziecie znowu do Rowów? Ale ci zazdroszczę! Ja bym dała wszystko za tydzień nad morzem…

Uśmiechałam się sztucznie i kiwałam głową. Nikt nie wiedział, ile kosztuje mnie ten wyjazd — nie tylko finansowo.

Dzieci podskakiwały z radości na myśl o morzu. — Mamo, a czy babcia znów zrobi naleśniki? A czy pójdziemy do aquaparku?

Patrzyłam na ich roześmiane buzie i czułam jeszcze większy ciężar na sercu.

W końcu przyszedł dzień decyzji. Piotr stał w drzwiach z walizką.

— Aniu… Proszę cię. Dla nas wszystkich.

Spojrzałam mu prosto w oczy.

— A kto pomyśli o mnie?

Nie odpowiedział.

Dziś wiem jedno: czasem trzeba wybrać siebie, nawet jeśli oznacza to rozczarowanie innych. Ale czy naprawdę mam do tego prawo? Czy jestem egoistką, jeśli chcę choć raz odpocząć naprawdę?

A wy? Co byście zrobili na moim miejscu? Czy warto poświęcać własny spokój dla rodzinnej tradycji?