Przeciwność na drodze do szczęścia: Historia Jagody
— Jagoda, znowu zostawiłaś kubek na stole! — głos Kacpra przebił się przez ciszę naszego mieszkania, jakby ktoś rozbił szybę. Stałam wtedy przy oknie, patrząc na szare, listopadowe niebo nad Warszawą. W dłoniach ściskałam kubek z niedopitą herbatą, a w głowie miałam tylko jedno pytanie: jak to się stało, że codzienność stała się dla mnie więzieniem?
Jeszcze dwa lata temu wydawało mi się, że Kacper jest moim przeznaczeniem. Poznaliśmy się na uczelni — on studiował architekturę, ja psychologię. Był zabawny, czarujący, potrafił rozśmieszyć mnie nawet w najgorszy dzień. Przez pierwsze miesiące czułam się jak w filmie: wspólne spacery po Starym Mieście, nocne rozmowy o marzeniach, plany na przyszłość. Wszyscy mówili: „Pasujecie do siebie jak nikt inny”.
Po roku zdecydowaliśmy się zamieszkać razem. Wynajęliśmy małe mieszkanie na Ochocie — z balkonem i widokiem na park. Myślałam wtedy, że to początek nowego, lepszego rozdziału. Ale im dłużej trwała ta codzienność, tym wyraźniej widziałam rysy na naszym związku. Kacper zaczął mnie drażnić drobiazgami: zostawiał skarpetki na podłodze, nie zamykał pasty do zębów, a kiedy miał zły dzień w pracy, wyładowywał się na mnie.
— Jagoda, czy ty naprawdę nie możesz raz zrobić obiadu? — pytał z wyrzutem, kiedy wracał zmęczony do domu.
Próbowałam tłumaczyć, że też mam swoje obowiązki i stresy. Ale on nie słuchał. Z czasem przestaliśmy ze sobą rozmawiać o ważnych rzeczach. Każda rozmowa kończyła się kłótnią albo milczeniem.
Najgorsze było to uczucie samotności. Mieszkałam z człowiekiem, którego kiedyś kochałam, a czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek wcześniej. Moja mama mówiła: „Jagódko, każdy związek ma trudne chwile. Trzeba być cierpliwym”. Ale ile można być cierpliwym?
Pewnego wieczoru wróciłam do domu później niż zwykle. Kacper siedział przy komputerze i nawet nie podniósł wzroku, kiedy weszłam.
— Gdzie byłaś? — zapytał chłodno.
— U Marty. Musiałam pogadać.
— Znowu? Może powinnaś tam zamieszkać.
Zabolało mnie to bardziej niż chciałam przyznać. Przez chwilę miałam ochotę rzucić mu w twarz wszystko, co we mnie siedziało: żal, rozczarowanie, tęsknotę za dawnym Kacprem. Ale tylko westchnęłam i zamknęłam się w łazience.
W lustrze zobaczyłam zmęczoną twarz i oczy pełne łez. Czy to naprawdę ja? Dziewczyna, która kiedyś śmiała się najgłośniej ze wszystkich?
Następnego dnia zadzwoniła do mnie Marta.
— Jagoda, musisz coś zmienić. Nie możesz tak żyć — powiedziała stanowczo.
— Ale co mam zrobić? — zapytałam bezradnie.
— Odejdź od niego. Zasługujesz na coś lepszego.
Te słowa długo dźwięczały mi w głowie. Przez kilka dni chodziłam jak cień. W pracy popełniałam błędy, zapominałam o spotkaniach. Nawet szefowa zauważyła, że coś jest nie tak.
W końcu przyszedł dzień, kiedy nie wytrzymałam.
— Kacper, musimy porozmawiać — powiedziałam cicho.
Spojrzał na mnie z irytacją.
— O czym?
— O nas. Ja… ja już nie mogę tak żyć.
Przez chwilę milczał. Potem wzruszył ramionami.
— To twoja decyzja.
Nie próbował mnie zatrzymać. Nie zapytał nawet dlaczego. Spakowałam kilka rzeczy i wyszłam z mieszkania, które przez dwa lata było moim domem.
Przez pierwsze dni mieszkałam u Marty. Płakałam nocami i zadawałam sobie pytanie: czy zrobiłam dobrze? Mama była rozczarowana.
— Jagódko, przecież mogłaś jeszcze spróbować…
Ale ja już nie miałam siły próbować.
Najtrudniejsze były święta Bożego Narodzenia. Siedziałam przy stole z rodziną i czułam się jak intruz. Wszyscy patrzyli na mnie ze współczuciem albo niezrozumieniem. Ciotka Basia szeptała do mamy:
— Może ona po prostu nie umie być szczęśliwa?
Po Nowym Roku wynajęłam kawalerkę na Pradze. Małą, ale własną. Każdego dnia uczyłam się żyć od nowa: gotować tylko dla siebie, zasypiać w pustym łóżku, radzić sobie z ciszą.
Czasem nachodziły mnie chwile zwątpienia. Czy naprawdę zasługuję na szczęście? Czy nie powinnam była zostać i walczyć o ten związek?
Pewnego dnia spotkałam Kacpra przypadkiem w sklepie spożywczym. Wyglądał na zmęczonego i starszego niż pamiętałam.
— Cześć — powiedział cicho.
— Cześć — odpowiedziałam i poczułam ukłucie żalu.
Przez chwilę staliśmy w milczeniu między półkami z makaronem i konserwami.
— Dobrze wyglądasz — rzucił w końcu.
— Ty też…
Nie wiedziałam co powiedzieć dalej. Po prostu odeszłam.
Minęło kilka miesięcy. Zaczęłam chodzić na terapię i powoli odzyskiwać siebie. Poznałam nowych ludzi, zaczęłam biegać po parku Skaryszewskim i odkrywać Warszawę na nowo. Zrozumiałam, że szczęście nie zależy od drugiego człowieka — trzeba je znaleźć w sobie.
Czasem jeszcze wracam myślami do tamtych dni i zastanawiam się: czy mogło być inaczej? Czy gdybym była bardziej cierpliwa albo mniej wymagająca, wszystko by się ułożyło? Ale potem patrzę w lustro i widzę kobietę silniejszą niż kiedykolwiek wcześniej.
Może właśnie o to chodzi w życiu — żeby mieć odwagę odejść wtedy, gdy coś nas niszczy? Może szczęście to nie jest cel, tylko droga? Co wy o tym myślicie?