Straciłem prawdziwą miłość dla pięknej formy — teraz płacę za swoją głupotę
— Roman, czy ty mnie w ogóle jeszcze kochasz? — głos Magdy drżał, a jej oczy błyszczały łzami. Stała w progu naszej kuchni, trzymając w dłoniach kubek z herbatą, który niebezpiecznie się trząsł. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że to ostatni raz, kiedy zobaczę ją taką — pełną nadziei, choć już zranioną.
Mówią, że każdy jest kowalem własnego losu. I, wiecie, jestem tego doskonałym przykładem. Wszystko, co mnie spotkało, to wynik moich własnych decyzji. Ani los, ani zła dola, ani ingerencja innych ludzi. Tylko moja ślepota, zarozumiałość i naiwna miłość do wyglądu zamiast do istoty. Nazywam się Roman. Pochodzę z Poznania. Obecnie mam 38 lat i od kilku lat żyję sam. Ale kiedyś miałem wszystko — dom, kobietę, która kochała mnie bezwarunkowo, i poczucie sensu. Straciłem to przez własną głupotę.
Poznałem Magdę na studiach. Nie była typową pięknością — miała rude włosy, piegi i uśmiech, który rozświetlał nawet najbardziej pochmurny dzień. Była ciepła, mądra i potrafiła słuchać jak nikt inny. Zakochałem się w niej powoli, nie od pierwszego wejrzenia. To przyszło z czasem — z rozmów do późna w nocy, z jej troski o mnie podczas sesji egzaminacyjnej, z jej śmiechu podczas spacerów po Cytadeli.
Przez kilka lat byliśmy szczęśliwi. Wynajmowaliśmy małe mieszkanie na Jeżycach, wieczorami gotowaliśmy razem obiady i marzyliśmy o wspólnej przyszłości. Magda chciała mieć dzieci, ja mówiłem: „Jeszcze nie teraz”. Byłem przekonany, że mam czas na wszystko.
Wtedy pojawiła się ona — Julia. Pracowaliśmy razem w agencji reklamowej. Julia była wszystkim tym, czym Magda nie była: wysoka, szczupła, zawsze perfekcyjnie ubrana i umalowana. Miała w sobie coś magnetycznego — pewność siebie i urok, który sprawiał, że każdy mężczyzna w biurze patrzył na nią z podziwem. Zaczęliśmy rozmawiać coraz częściej — najpierw o pracy, potem o życiu prywatnym. Julia flirtowała ze mną otwarcie. Czułem się przy niej wyjątkowy.
Pewnego wieczoru po firmowej imprezie odprowadziłem ją do domu. Padał deszcz, a ona poprosiła mnie do środka „na herbatę”. Wiem, jak to brzmi — banał jak z taniego filmu. Ale wtedy wydawało mi się to czymś wyjątkowym. Julia była inna niż Magda — bardziej wyrafinowana, bardziej wymagająca. Przy niej czułem się młodszy i atrakcyjniejszy.
Zdradziłem Magdę tej nocy. Przez kilka tygodni żyłem w kłamstwie — wracałem późno do domu, tłumaczyłem się nadgodzinami i projektami. Magda patrzyła na mnie coraz smutniej, ale nie zadawała pytań. Pewnego dnia znalazła wiadomość od Julii na moim telefonie. Nie krzyczała. Po prostu spojrzała na mnie tymi swoimi wielkimi oczami i powiedziała: „Wiedziałam”.
Wyprowadziła się jeszcze tego samego dnia. Zabrała tylko kilka rzeczy — książki, swój ulubiony kubek i zdjęcie nas z wakacji nad morzem. Przez kilka tygodni próbowałem do niej dzwonić, pisać maile, błagać o wybaczenie. Bez skutku.
Julia szybko przestała być dla mnie atrakcyjna. Jej perfekcyjność zaczęła mnie męczyć — wszystko musiało być według jej zasad: restauracje z gwiazdkami Michelin zamiast domowych obiadów, drogie wakacje zamiast wspólnych spacerów po parku Sołackim. Zorientowałem się, że tak naprawdę nigdy nie rozmawialiśmy o niczym ważnym — tylko o pracy, modzie i znajomych.
Po kilku miesiącach Julia znalazła sobie kogoś innego — bogatszego i bardziej wpływowego ode mnie. Zostałem sam w pustym mieszkaniu na Jeżycach, otoczony wspomnieniami i żalem.
Moja rodzina nie rozumiała moich wyborów. Mama przestała zapraszać mnie na niedzielne obiady — powiedziała tylko: „Magda była dla ciebie jak córka”. Ojciec patrzył na mnie z rozczarowaniem i milczał przez większość spotkań rodzinnych.
Próbowałem ułożyć sobie życie na nowo — randkowałem przez aplikacje, spotykałem się z różnymi kobietami. Ale żadna z nich nie była Magdą. Żadna nie potrafiła rozmawiać ze mną o moich lękach ani śmiać się z moich żartów tak szczerze jak ona.
Czasem widuję Magdę na ulicach Poznania — idzie z mężczyzną i dwójką dzieci. Wygląda na szczęśliwą. Nigdy nie podchodzę; wiem, że nie mam prawa burzyć jej spokoju.
Najgorsze są wieczory — kiedy wracam do pustego mieszkania i słyszę echo własnych kroków. Wtedy pytam siebie: dlaczego tak łatwo dałem się zwieść pozorom? Dlaczego zamieniłem prawdziwe uczucie na coś tak ulotnego jak piękna forma?
Może każdy musi kiedyś zapłacić za swoje błędy? Może to właśnie jest dorosłość — umiejętność przyznania się do winy i życia z konsekwencjami? Czasem myślę: czy gdybym wtedy wybrał inaczej, byłbym dziś szczęśliwy? A może szczęście to tylko iluzja dla tych, którzy jeszcze nie poznali smaku straty?