„To nie jego dziecko!” — krzyczała teściowa. Potem wrócił z pierścionkiem w ręku… Za późno
„To nie jego dziecko!” — wrzeszczała teściowa, a jej głos odbijał się echem po klatce schodowej starej kamienicy na warszawskiej Pradze. Stałam tam z walizką w ręku, z oczami pełnymi łez i sercem roztrzaskanym na milion kawałków. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że ten wieczór na zawsze zmieni moje życie.
Mam na imię Kinga. Miałam wtedy 22 lata, studiowałam pedagogikę na UW i mieszkałam z Michałem w wynajmowanej kawalerce. Byliśmy razem od liceum – on był moim pierwszym chłopakiem, pierwszą miłością, pierwszym wszystkim. Wierzyłam, że razem przetrwamy wszystko. Nawet wtedy, gdy jego matka, pani Grażyna, patrzyła na mnie jak na intruza, który chce odebrać jej ukochanego syna.
Wszystko zaczęło się od tej jednej wiadomości. Dwie kreski na teście ciążowym. Pamiętam, jak trzęsły mi się ręce, gdy czekałam na Michała. Chciałam mu powiedzieć w wyjątkowy sposób – kupiłam malutkie buciki i zapakowałam je w pudełko. Gdy wrócił z pracy, podałam mu prezent.
— Co to? — zapytał z uśmiechem.
— Otwórz — szepnęłam.
Gdy zobaczył buciki, zamarł. Przez chwilę myślałam, że się wzruszy. Ale on tylko patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami.
— Jesteś w ciąży? — spytał cicho.
— Tak…
Wtedy usłyszałam coś, czego nigdy nie zapomnę.
— Kinga… przecież my nie planowaliśmy dziecka! Co ty zrobiłaś?!
— Michał… to nasze dziecko…
— Nie wiem… Nie wiem, czy jestem gotowy…
Tydzień później już nie mieszkał ze mną. Wyprowadził się do matki. Próbowałam dzwonić, pisać – bez odpowiedzi. W końcu pojechałam do nich. To wtedy Grażyna otworzyła drzwi i bez żadnych skrupułów wykrzyczała mi prosto w twarz:
— To nie jest dziecko Michała! Ty chcesz tylko złapać go na dziecko! Wynoś się stąd!
Stałam tam jak sparaliżowana. Michał nawet nie wyszedł z pokoju. Słyszałam tylko jego głos zza drzwi:
— Kinga, daj mi spokój…
Wróciłam do pustego mieszkania i przez kilka dni nie wychodziłam z łóżka. Moja mama mieszkała w Olsztynie i nie mogła przyjechać od razu – była po operacji biodra. Ojca nigdy nie znałam. Byłam sama jak palec.
Ciąża była trudna. Pracowałam w żabce na nocne zmiany, żeby opłacić czynsz. Często mdlałam ze zmęczenia. Sąsiadka pani Zosia czasem przynosiła mi zupę albo pomagała z zakupami. To ona była przy mnie, gdy zaczęły się skurcze – to ona zawiozła mnie do szpitala.
Urodziłam córkę – Zosię. Gdy pierwszy raz ją przytuliłam, wiedziałam, że dla niej zrobię wszystko.
Przez pierwsze miesiące żyłyśmy dosłownie od pierwszego do pierwszego. Zdarzało się, że jadłam tylko chleb z masłem, byleby starczyło na mleko dla małej. Moja mama przysyłała mi paczki z ubrankami i kaszką – to był nasz ratunek.
Czasem spotykałam Michała na ulicy – zawsze przechodził na drugą stronę albo udawał, że mnie nie widzi. Raz podeszła do mnie Grażyna na bazarze i syknęła:
— Daj spokój mojemu synowi! Zostaw naszą rodzinę w spokoju!
Zacisnęłam zęby i poszłam dalej.
Minęły trzy lata. Zosia rosła jak na drożdżach – była moim oczkiem w głowie. Znalazłam lepszą pracę w przedszkolu jako pomoc nauczyciela. Wynajęłyśmy małe mieszkanie na Bielanach – stare meble, ale własny kąt.
Pewnego dnia dostałam list polecony – pozew o ustalenie ojcostwa. Michał chciał mieć pewność…
Badania DNA potwierdziły to, co wiedziałam od początku – Zosia była jego córką.
Nie odezwał się jednak ani słowem. Przez kolejne dwa lata płacił alimenty – tyle ile musiał, ani grosza więcej.
W tym czasie poznałam Pawła – ojca jednego z dzieci z przedszkola. Był wdowcem po ciężkiej chorobie żony, sam wychowywał syna Kubusia. Zaczęliśmy się spotykać najpierw nieśmiało – kawa po pracy, wspólne spacery z dziećmi po parku Szymańskiego. Paweł był zupełnie inny niż Michał – czuły, troskliwy, zawsze gotowy pomóc.
Zosia pokochała Kubusia jak brata. Po roku zamieszkaliśmy razem.
I wtedy wydarzyło się coś niespodziewanego.
Pewnego wieczoru ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam – a tam stał Michał. W ręku trzymał małe pudełeczko z pierścionkiem zaręczynowym.
— Kinga… musimy porozmawiać — powiedział cicho.
Paweł wyszedł do kuchni z dziećmi.
— Co ty tu robisz? — spytałam zimno.
Michał spuścił głowę.
— Popełniłem błąd… Duży błąd… Przez te wszystkie lata myślałem o was… O Zosi… Chcę to naprawić… Chcę być ojcem dla niej… Chcę być z tobą…
Patrzyłam na niego jak na obcego człowieka.
— Teraz? Po tylu latach? Gdzie byłeś, kiedy płakała nocami? Gdzie byłeś, kiedy miała 40 stopni gorączki i nie wiedziałam już co robić? Gdzie byłeś, kiedy uczyła się chodzić i mówić? — głos mi drżał ze złości i żalu.
Michał ukląkł przede mną i podał mi pierścionek.
— Proszę… daj mi szansę…
Wtedy Paweł wszedł do pokoju i spojrzał mu prosto w oczy:
— Kinga już dawno wybrała swoją drogę. I swoją rodzinę.
Michał podniósł się powoli i wyszedł bez słowa.
Zamknęłam drzwi i długo płakałam tej nocy – nie dlatego, że było mi żal Michała, ale dlatego że przez tyle lat pozwoliłam mu mieć nade mną władzę swoim milczeniem i obojętnością.
Dziś jestem szczęśliwa – mam rodzinę, która mnie kocha i wspiera. Zosia mówi do Pawła „tato”, a Kubuś jest jej najlepszym przyjacielem.
Czasem jednak zastanawiam się: czy można naprawdę wybaczyć komuś, kto odwrócił się wtedy, gdy najbardziej go potrzebowaliśmy? Czy powinnam była pozwolić Michałowi wrócić dla dobra córki? Co wy byście zrobili na moim miejscu?