Za wcześnie na wnuki?! Moja teściowa wykrzyczała to na całą salę podczas rodzinnej uroczystości

– Za wcześnie na wnuki! Co ty sobie wyobrażasz?! – głos teściowej przebił się przez gwar sali, rozcinając atmosferę jak nóż. Zamarłam przy recepcji, ściskając w dłoni listę gości. Wszyscy spojrzeli w naszą stronę. Czułam, jak policzki płoną mi ze wstydu, a serce wali jak oszalałe. To miał być nasz wielki dzień – bankiet z okazji rocznicy ślubu moich teściów, zorganizowany właśnie w restauracji, w której pracuję. Miałam nadzieję, że to zbliży nas do siebie, pokaże, że jestem częścią tej rodziny. Ale wystarczyło jedno zdanie, by wszystko runęło.

Wiedziałam, że teściowa – pani Halina – potrafi być wymagająca. Od początku naszego małżeństwa z Pawłem dawała mi odczuć, że nie jestem dość dobra dla jej jedynaka. „Zosia, ty nawet nie umiesz dobrze ugotować rosołu!” – powtarzała przy każdej okazji. Ale dziś przeszła samą siebie. Przez ostatnie tygodnie przygotowywałam tę uroczystość z największą starannością: wybierałam menu, doglądałam dekoracji, nawet sama układałam kwiaty na stołach. Chciałam, żeby wszystko było idealnie.

Paweł podszedł do mnie i ścisnął moją dłoń pod stołem. – Nie przejmuj się – szepnął. – Mama po prostu nie potrafi inaczej.

Ale ja przejmowałam się bardzo. Bo to nie była tylko kwestia wnuków. To była cała lawina oczekiwań i pretensji, które narastały od lat. Od kiedy wyszłam za Pawła, czułam się jak intruz w ich rodzinie. Każda niedziela u teściów to był egzamin: czy dobrze posoliłam ziemniaki, czy nie założyłam zbyt krótkiej spódnicy, czy nie zapomniałam o imieninach cioci Krysi.

A temat dzieci wracał jak bumerang. Mieliśmy z Pawłem po trzydzieści lat i od dwóch lat byliśmy małżeństwem. Oboje chcieliśmy mieć dzieci – ale nie teraz. Pracowałam na dwie zmiany, Paweł dopiero co dostał awans w banku. Chcieliśmy najpierw trochę odłożyć, może kupić większe mieszkanie. Ale dla pani Haliny to była zdrada tradycji.

– W moich czasach kobieta po ślubie od razu rodziła dzieci! – powtarzała z dumą. – A wy? Co wy robicie z tym życiem?

Tego wieczoru, kiedy usiedliśmy już przy stole, czułam na sobie jej wzrok. Rozmawiała głośno z ciotką Danutą:

– Zobacz, Danusia, młodzi teraz tylko kariera i kariera! A wnuków jak nie było, tak nie ma!

Ciotka spojrzała na mnie z politowaniem. – Może Zosia się boi porodu? Teraz tyle się słyszy o tych depresjach poporodowych…

Zacisnęłam pięści pod stołem. Paweł próbował zmienić temat:

– Mamo, może spróbujesz tej sałatki? Zosia sama ją robiła.

Ale teściowa tylko prychnęła:

– Sałatka sałatką, ale rodzina to nie tylko jedzenie! Ja już bym chciała potrzymać wnuka na rękach!

Wtedy poczułam, że coś we mnie pęka. Wstałam od stołu i wyszłam na zaplecze restauracji. Oparłam się o zimną ścianę i pozwoliłam łzom płynąć. Czy naprawdę jestem taka zła? Czy to źle, że chcę jeszcze trochę pożyć dla siebie?

Nagle drzwi otworzyły się i weszła moja mama – cicha, spokojna kobieta, która zawsze była moją opoką.

– Zosiu – powiedziała łagodnie – nie pozwól im decydować za ciebie. Ty wiesz najlepiej, kiedy będziesz gotowa.

Przytuliłam ją mocno. – Ale mamo… Ja już nie mam siły walczyć. Oni wszyscy patrzą na mnie jak na egoistkę.

– Boją się zmian – odpowiedziała mama. – Ale to twoje życie.

Wróciłam na salę z podniesioną głową. Paweł spojrzał na mnie pytająco.

– Wszystko w porządku? – zapytał cicho.

– Tak – odpowiedziałam pewniej niż kiedykolwiek wcześniej. – Musimy porozmawiać z twoją mamą.

Po kolacji poprosiłam panią Halinę na bok.

– Proszę pani – zaczęłam drżącym głosem – wiem, że chce pani dla nas dobrze. Ale proszę pozwolić nam samym decydować o naszym życiu.

Spojrzała na mnie surowo:

– Ty nic nie rozumiesz! Ja tylko chcę być babcią!

– I będzie pani babcią – odpowiedziałam spokojnie. – Ale wtedy, kiedy będziemy gotowi.

Przez chwilę patrzyłyśmy sobie w oczy. Widziałam w jej spojrzeniu gniew, ale też… może cień zrozumienia?

Reszta wieczoru minęła już spokojniej. Goście bawili się dobrze, a ja poczułam ulgę. Może nie zmienię pani Haliny od razu, ale przynajmniej postawiłam granicę.

Kiedy wracaliśmy z Pawłem do domu, zapytał:

– Jesteś pewna?

– Tak – odpowiedziałam stanowczo. – To nasze życie i nikt nie ma prawa nam go układać.

Czasem zastanawiam się: czy można pogodzić własne marzenia z oczekiwaniami rodziny? Czy kiedykolwiek przestanę czuć się winna za to, że chcę żyć po swojemu?