Zawsze będziesz w moim sercu…
– Kasieńko, jestem! – głos Wiktora rozległ się w przedpokoju, przerywając ciszę, która przez ostatnią godzinę była moim jedynym towarzyszem. Syczenie mięsa na patelni mieszało się z zapachem jabłecznika, który właśnie dochodził w piekarniku. Miałam nadzieję, że kolacja będzie gotowa na czas, ale znów się nie udało. Wiktor zawsze wracał wcześniej, niż się spodziewałam.
– Już idę! – odpowiedziałam, starając się ukryć nerwowość w głosie. Przetarłam dłonie o fartuch i spojrzałam na swoje odbicie w szybie piekarnika. Zmęczone oczy, kilka siwych włosów przy skroniach. Czy to już ja? Czy to ta sama Kasia, która kiedyś śmiała się do łez na ławce w parku, marząc o wielkiej miłości?
Wiktor wszedł do kuchni z uśmiechem, ale od razu zauważyłam cień na jego twarzy. – Pachnie jak u mamy – rzucił, próbując żartować. – Ale chyba się spóźniłem na obiad?
– Jeszcze chwila – odpowiedziałam, wyjmując warzywa z lodówki i zaczynając je płukać. – Opowiedz, jak było w pracy.
– Dzisiaj nie chcę mówić o pracy – przerwał mi nagle. Jego głos był inny niż zwykle. Zbyt poważny. Zbyt cichy.
Zamarłam z marchewką w dłoni. – Coś się stało?
Wiktor odwrócił wzrok i przez chwilę patrzył przez okno na ogród, gdzie jeszcze niedawno bawiła się nasza córka Zosia. – Musimy porozmawiać – powiedział w końcu. – Kasia… ja…
Serce zaczęło mi bić szybciej. Przez głowę przebiegły mi setki myśli: choroba? Zwolnienie z pracy? Ale nie byłam przygotowana na to, co usłyszałam.
– Poznałem kogoś – powiedział cicho. – Nie chciałem… To się po prostu stało.
Patelnia syczała coraz głośniej, jakby chciała zagłuszyć ciszę, która nagle zapadła między nami. Stałam nieruchomo, czując jak świat wokół mnie zaczyna wirować. Przez chwilę miałam ochotę rzucić wszystkim i wybiec z domu, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa.
– Kogo? – zapytałam głucho.
– Anię… z pracy. To nie jest nic poważnego… jeszcze… Ale musisz wiedzieć.
Zamknęłam oczy i spróbowałam złapać oddech. Przez tyle lat byliśmy razem. Przetrwaliśmy śmierć mojej mamy, jego zwolnienie z fabryki, narodziny Zosi i jej pierwsze choroby. Myślałam, że nic nas nie złamie.
– Dlaczego mi to mówisz? – spytałam drżącym głosem.
Wiktor podszedł bliżej i dotknął mojej dłoni. – Bo nie chcę cię okłamywać. Bo jesteś dla mnie ważna…
Odsunęłam się gwałtownie. – Ważna? To dlaczego…
Nie dokończyłam. Łzy napłynęły mi do oczu i poczułam wstyd, że płaczę przy nim jak dziecko. Chciałam być silna, ale nie potrafiłam.
Wiktor stał bezradnie po drugiej stronie kuchni. – Kasia… ja nie wiem, co robić. Nie chcę cię ranić.
– Już mnie zraniłeś – wyszeptałam.
W tej chwili do kuchni wbiegła Zosia z pluszowym misiem w ręku. – Mamo! Tato! Zobaczcie, co narysowałam!
Spojrzeliśmy na siebie z Wiktorem. Przez moment poczułam coś na kształt współczucia dla niego – dla nas obojga. Bo przecież nie tylko ja cierpiałam.
Wieczorem siedziałam sama przy stole, patrząc na niedojedzoną kolację i stygnący jabłecznik. Wiktor zamknął się w gabinecie pod pretekstem pracy. Zosia zasnęła wtulona w swojego misia.
Przez całą noc przewracałam się z boku na bok, próbując znaleźć odpowiedź na pytanie: co dalej? Czy powinnam walczyć o nasze małżeństwo? Czy powinnam pozwolić mu odejść? A może to ja powinnam odejść?
Rano Wiktor wyszedł do pracy wcześniej niż zwykle. Zosia obudziła się z płaczem – śniło jej się coś złego. Przytuliłam ją mocno i obiecałam, że wszystko będzie dobrze, choć sama nie wierzyłam w swoje słowa.
Przez kolejne dni żyliśmy jakby obok siebie. Rozmawialiśmy tylko o sprawach codziennych: zakupy, szkoła Zosi, rachunki do zapłacenia. Unikaliśmy siebie wzrokiem. Każda rozmowa kończyła się milczeniem.
Pewnego wieczoru usiadłam przy stole z kartką papieru i zaczęłam pisać list do Wiktora. Pisałam o tym, jak bardzo go kochałam i jak bardzo mnie zranił. Pisałam o naszych wspólnych chwilach: pierwszym spacerze nad Wisłą, ślubie w małym kościele pod Warszawą, narodzinach Zosi. Pisałam o tym, że nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć.
Nie zostawiłam listu na stole. Schowałam go do szuflady razem z innymi pamiątkami: zdjęciami ze ślubu, rysunkami Zosi, listami od mamy.
Któregoś dnia Wiktor wrócił późno niż zwykle. Był zmęczony i smutny.
– Kasia… musimy podjąć decyzję – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego i zobaczyłam w jego oczach strach i żal.
– Chcę spróbować jeszcze raz – powiedziałam po długiej chwili milczenia. – Ale musisz mi pomóc uwierzyć, że warto.
Wiktor przytulił mnie mocno i po raz pierwszy od wielu dni poczułam jego ciepło.
Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy potrafię mu wybaczyć całkowicie. Ale wiem jedno: zawsze będziesz w moim sercu… nawet jeśli nasze drogi kiedyś się rozejdą.
Czy można nauczyć się ufać od nowa? Czy miłość naprawdę wszystko wybaczy? Czasem zastanawiam się, ile jeszcze jestem w stanie unieść…